|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Green
Biczopędzel
Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:50, 22 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
- Przecież nam ufasz, prawda?
Zaufanie było zbyt dużym słowem, by określić to, co Jillian czuła do wysłanników z Coates Academy. Co prawda Benjamin wydawał się mówić całkiem rozsądnie i chyba zależało mu na współpracy z miasteczkiem, ale Mitch nie budził w niej ani odrobiny sympatii. Nie podobało jej się to, jak na nią patrzył. Nie chciała, by James został pod jego wątpliwą opieką. Musiała jednak robić to, co najlepsze dla wszystkich mieszkańców, skoro dziwnym trafem nieoficjalnie wybrano ją na coś w rodzaju przywódczyni. Sojusz z Coates wydawał się dobrym pomysłem. Uczniami były głównie starsze dzieciaki, które mogłyby przydać się w mieście i pomóc wszystko zorganizować.
Jill rzuciła ostatnie spojrzenie na spokojną twarz Jamesa, gdy Benjamin położył dłoń na jej ramieniu i wyprowadził z ambulatorium. To właśnie o przyjaciela najbardziej się bała. Wydawał się być całkowicie zdrowy, kiedy rano wyjeżdżali z Perdido. W samochodzie wyglądał normalnie, nawet trzymał ją za rękę przez całą drogę. I wszystko było w porządku. Teraz leżał nieprzytomny, bez ruchu, i miał gorączkę. Dziewczyna z trudem czepiała się nadziei, że tajemnicza uzdrawiająca moc zadziała również teraz. Z uporem odtrącała myśl, że to właśnie ona mogła spowodować omdlenie Jamesa. Jill przygryzła wargę. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Przywódca Coates poprowadził Jillian korytarzem prowadzącym do głównego holu szkoły, a potem skręcili w prawo i weszli po schodach na piętro. Okazało się, że powrócili do gabinetu dyrektora. Ktoś zdążył już sprzątnąć rozbite szkło i wytrzeć podłogę. Jill usiadła z powrotem w fotelu, Ben na nowo napełnił jej szklankę sokiem, a poza tym wyjął z barku pudełko ciastek i puszkę solonych orzeszków. Stanął przed nią, opierając się o masywne, rzeźbione biurko.
- A więc - zaczął chłopak – przejdźmy do konkretów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:18, 24 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
-Nasza sytuacja jest absolutnie sensacyjna i szokująca, jestem pewien, że zanim ludzie za murem nas wyciągną minie parę dni.
-Dni? Jesteś pewien, że to… - zatoczyła ręką krąg, jakby nie mogła znaleźć słów opisujących ich nową rzeczywistość – To wszystko zniknie równie szybko jak się pojawiło? Tak po prostu?
Skinął głową.
-Właśnie tak sądzę. Nawet jeśli nikt nie wiedział o tym, co się tutaj stanie… – chciała mu przerwać, ale nie dał jej dojść do słowa -… to z pewnością zmobilizują wszystkie siły by nas stąd wyciągnąć. To byłby cios dla kraju, gdyby najnowocześniejsza armia na świecie nie zdołała uwolnić grupki dzieciaków spod gigantycznej szklanki pod napięciem, prawda? – roześmiał się lekko.
Jill wolno pokiwała głową – jego rozumowanie miał sens.
-To znaczy… Nie mamy powodów, żeby się martwić?
-Oczywiście, że mamy. Tamten pożar mógł pochłonąć ofiary, a porozbijane auta? Niemowlęta pozostawione bez opieki?
-W ogóle o nich nie myślałam…
-To oczywiste. Wszyscy jesteście w szoku. Dlatego ja myślę za was.
Benjamin zdał sobie sprawę, że przesadził, dlatego przywołał pojednawczy uśmiech na swoją twarz.
-Nie zrozum mnie źle – po prostu myślę trzeźwo, taki mój dar. – Albo brak empatii - Za to ty, Jill! Ty masz inną umiejętność, bardzo ważną.
Podszedł do barku. Tym razem nie bawił się w soczki, jego szklanka wypełniła się irlandzką whiskey.
-Potrafisz przewodzić grupą. Ludzie zrobią co im każesz. – stanął przed nią, złapał za poręcze u jej fotela i pochylił się do przodu – A każesz im pozabierać te niemowlęta w jedno miejsce, wyszukać rannych, dopilnujesz, żeby smarkacze z Perdido Beach nie wyrządziły sobie krzywdy, koniec z chaosem, żadnych bójek, żadnych płaczów, żadnych pożarów. – zorientował się, że ostatnie słowa już wykrzykuje, palce bolą zaciśnięte na poręczach.
Odsunął się, spokojnie pociągnął łyk alkoholu, kostki lodu zagrzechotały niespokojnie, szum klimatyzacji był miarowy i uspokajający. Przysiadł na krańcu biurka.
-Wracaj do miasta i zorganizuj to... – polecił - Sala gimnastyczna w tej waszej szkółce powinna być dość duża.
Jillian wstała. Była wściekła.
-Nie tak wygląda współpraca… - jej ton sugerował długą przemowę, pełną wyrzutów, dlatego złapał za przód jej koszulki i mocno przyciągnął dziewczynę do siebie.
- Zrób to albo go zabiję. – odepchnął ją, aż się przewróciła.
-W Coates jest pełno świrów. Daj takim broń do ręki i powiedz w co mają strzelać. W kogo…. – odłożył szklankę, podszedł do niej z rękoma założonymi za plecami - Ale kiedy już zrobisz wszystko to co powiedziałem zrobimy wymianę – ja i moje Coates zajmiemy się gówniarzami, ty dostaniesz swojego chłoptasia, całego i zdrowego. – uśmiechnął się szeroko – Wojsko usunie barierę, ja zostanę tym, który opanował chaos i wszyscy będą zadowoleni. – uniósł ręce w górę w geście chwały.
Bo przecież nie ma to jak zrzucenie brudnej roboty na kogoś naiwnego i zdesperowanego.
-A teraz wstawaj, Mitch musi cię odwieźć do miasta. –jeszcze szerszy uśmiech – Wiem, że niezbyt się lubicie, ale nie martw się. Veranika cię przed nim obroni. To całkiem twarda laska.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Green
Biczopędzel
Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 2:03, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
Jillian podniosła się z podłogi, oddychając ciężko. Jak on może… Stanęła naprzeciwko Benjamina, którego twarz wciąż zdobił kpiący uśmieszek.
Plask!
Dłoń dziewczyny z prędkością błyskawicy poszybowała w kierunku twarzy Bena. Chłopak zamrugał parę razy i dotknął palcami powoli czerwieniejącego policzka. Nie zdążył jednak dłużej się na tym skupić, gdyż chwilę później Jill wymierzyła kopniaka prosto w jego krocze. Jęknął i zaczął zwijać się z bólu. To była jej szansa. Popchnęła ciężkie drzwi i wybiegła na korytarz szkoły, usiłując przypomnieć sobie trasę prowadzącą do ambulatorium. Pobiegła w stronę najbliższej klatki schodowej, a przynajmniej tam, gdzie jej zdaniem takowa powinna być. Wszystkie ściany wyglądały jednak niemal identycznie. Kręciło jej się w głowie, a do działania popychała ją jedynie adrenalina. Sprintem przemierzyła kolejne metry korytarza, zbiegła po schodach w dół i skierowała się przed siebie. Zdawało jej się, że błądzenie po labiryncie Coates zajęło jej co najmniej godzinę. Aż wreszcie ujrzała drzwi. Dwuskrzydłowe drzwi z szybami z mlecznego szkła. Zaklęła w myślach na widok grupki postawnych uczniów stojących przed nimi.
Zwolniła kroku, ale nie zatrzymała się. Wbiła paznokcie w dłonie. Strażnicy zdążyli już zwrócić na nią uwagę.
- Stój! – zawołał jeden z nich.
- Wpuście mnie! – odkrzyknęła Jillian. Krew szumiała jej w uszach tak, że prawie nie słyszała słów chłopaka. Podeszła do niego i pchnęła w pierś. Złapał ją za ramię. Miał silny uścisk. Reszta zdążyła już ją otoczyć.
- Nie wolno ci tam wchodzić.
Oni chcą go zabić, chcą go zabić, chcą go zabić…
Jillian usiłowała wyrwać rękę z uścisku, ale była na to za słaba. Kopnęła strażnika w łydkę. Nie zrobiło to na nim dużego wrażenia. Ktoś za jej plecami się roześmiał.
- Wpuście mnie do środka! – powtórzyła przez łzy wściekłości. – Wpuście mnie, wpuście mnie!
Spojrzała trzymającemu ją chłopakowi w twarz. – Po prostu otwórz te cholerne drzwi!
Uścisk jego ręki rozluźnił się, a źrenice rozszerzyły. Spojrzał w przestrzeń otępiałym wzrokiem. Nadal trzymając ramię Jill, odwrócił się i uderzył stojącą najbliżej drzwi postawną dziewczynę w szczękę.
- Ty, co ty wyrabiasz?! – krzyknął ktoś. Ty nie odpowiedział, pociągnął Jillian za sobą i otworzył drzwi gabinetu.
- James! Jaaames! – dziewczyna wrzeszczała tak głośno, jak tylko potrafiła. Wpadła do pomieszczenia, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy chcieli ją zatrzymać. James usiadł na łóżku i zamrugał szybko kilka razy. Jill miała wrażenie, że przez ułamek sekundy oczy przyjaciela zalśniły soczystą zielenią. – James! Uciekaj stąd!
W tym samym momencie czyjeś silne ręce złapały ją w pasie i zaczęły ciągnąć w stronę wyjścia. Dziewczyna wierzgała się i wyrywała, ale nic to nie dało.
- Mitch, rusz się! – zawołała strażniczka wcześniej powalona ciosem, do chłopaka stojącego spokojnie pod ścianą. Musiał już wcześniej słyszeć, co działo się za drzwiami. Wzruszył tylko ramionami.
Nie minęło pięć sekund i drzwi ambulatorium zamknęły się tuż przed twarzą Jillian. Zaczęła głośno szlochać. James został tu zupełnie sam.
Hałasy w gabinecie pielęgniarki ściągnęły do korytarza niedużą grupkę gapiów, patrzących z większym lub mniejszym zaciekawieniem na całą scenę.
- Rozejść się – warknął chłopak trzymający Jill. Strażniczka zaczęła torować drogę przez zbiorowisko. Jillian zamarła, gdy zobaczyła wsunięty za pasek jej spodni pistolet. – Nie ma tu nic do oglądania.
Poprowadzili ją dalej korytarzem, aż do głównego holu. Po schodach, powoli, dziwnie stawiając nogi, schodził Benjamin.
- Znalazła się nasza zguba – powiedział na widok Jillian. – Warto było uciekać?
- Przyjmuję twoje warunki – wykrztusiła dziewczyna. – Zrobię to, co mówiłeś. Ale obiecaj mi, że Jamesowi nic nie będzie. Że go nie skrzywdzisz.
Benjamin uśmiechnął się.
666 post!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Green dnia Wto 21:01, 27 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 16:45, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
Mitch stał oparty o ścianę obok drzwi, gdy któryś z chłopaków wciągnął Jillian na korytarz. Gdy tylko te się zamknęły westchnął ciężko i spojrzał z rezygnacją na Jamesa, który z niepokojem wpatrywał się w Lighta.
- Więc nie spałeś, co? - zapytał, uśmiechając się szeroko. Tamten nie odrywał od niego wzroku, więc szatyn zrobił krok w stronę drzwi. - Teraz jesteś zakładnikiem, ale jeśli dziewczyna nie będzie współpracowała skończysz jako zwykła kupa mięsa.
Demonstracyjnie oblizał wargi i wyszedł z ambulatorium, jakby nigdy nic mijając straż pod drzwiami.
Gdy dotarł do stołówki postanowił nieco poprawić koszulkę i pchnął wahadłowe drzwi, wchodząc do środka.
Zgodnie ze wszystkimi oczekiwaniami stołówka była całkiem pusta, może poza wysokim trzynastolatkiem o długich jasnych włosach opadających na barki i plecy, który popalał papierosa w kącie.
- O! Mitch! Tak myślałem, że przyjdziesz.
Szatyn odsunął lekko krzesło od stolika i usiadł na nim, kładąc buty na jego blacie.
- Lepiej opowiadaj co w szkole, Robb. Zżera mnie ciekawość.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Pią 13:04, 20 Wrz 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
R2-D2
Scoia'tael
Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 22:59, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Wyspy, pustynia, góry, jezioro...
Matti dokładnie studiował mapę przywleczoną z biblioteki. Wyglądało na to, że jak na 300 kilometrów kwadratowych lądu, świat pod kopułą był dość zróżnicowany.
Baza lotnictwa, elektrownia, ta szkoła dla idiotów...
Okolic co najmniej interesujących do zwiedzenia nie brakowało. Dlaczego więc tak bardzo nie miał na nic ochoty? Mógł w najwyżej pół godziny znaleźć się w większości możliwych do osiągnięcia miejsc, a mimo to jego główną ambicją było zagranie kolejnego meczu w Fifie.
Szedł przez Perdido z łukiem w dłoni i kołczanem na plecach, kierując się w stronę lasu położonego za miastem. Nie miał najmniejszej ochoty na trening, lecz nie dopuszczał do siebie myśli, by zaprzepaścić pół życia ćwiczeń tylko dlatego, że świat zwariował.
Mijał już trzeci kwadrans zdejmowania kolejnych jabłek i gruszek z gałęzi, gdy Matti dojrzał węża lecącego w jego stronę. Moment, lecącego?
Ja pierdolę, jakby mało było problemów!
Wypuścił strzałę w pośpiechu, która w efekcie przeszyła jedno ze skrzydeł mutanta. Chłopak zyskał czas, by przymierzyć i szył prosto w pysk wybryku natury. Fin opadł na kolana, bardziej w wyniku szoku niż zmęczenia. Z tej pozycji posłał jeszcze prewencyjny strzał w ścierwo węża, po czym podniósł się i podszedł do truchła. Wyszarpał swoją amunicję, po czym zaczął przyglądać się stworzeniu.
Komuś trzeba będzie to pokazać, nie mogę tego tak zostawić.
Złapał węża za ogon i ruszył w stronę hotelu Clifftop.
Wziął z recepcji kartę do pokoju nr 106 i skierował się w stronę schodów. Minutę później wrzucał już ciało gada do lodówki, zabierając przy okazji puszkę Fanty. Początkowo miał zamiar rozejrzeć się po budynku po odbębnieniu treningu, ale miał już dość wrażeń dzisiejszego dnia.
Przełóżmy to na jutro...
Po drodze do domu zajrzał do sklepu z bronią Black Johna. Broń z wystawy znikła, zarówno noże, jak i pistolety. Najbardziej wartościowe zabawki były jednak ukryte na zapleczu, którego drzwi wyglądały na niesforsowane. Matti wiedział, gdzie jest ukryty do klucz do nich, pomagał czasami Amerykaninowi w pracy, jednak Fin nie miał teraz czasu na rozpamiętywanie tej znajomości.
Otworzył szufladę pod biurkiem, po czym wyjął jej fałszywy koniec i wyciągnął klucz do schowka. Kilka chwil później wychodził już z pomieszczenia z karabinem snajperskim przewieszonym przez plecy i pistoletem przy pasie oraz zapasem amunicji pod pachą. Zamknął za sobą drzwi do zaplecza i czym prędzej ruszył w stronę domu. Nie chciał, by ktokolwiek zauważył go z obwieszonego takimi zabawkami.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Nie 23:04, 25 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 11:51, 26 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
-Mitcha nie ma.
Benjamin miotał się po swoim pokoju. Zbyt wiele rzeczy poszło nie po jego myśli. Właśnie, słowo "miotam" nie oddaje w pełni tych ruchów - lepszym słowem byłoby "kuśtykał" albo "kulał". Pieprzona suka.
-Znajdź kogoś innego - wymruczał z zaciśniętymi zębami.
-Ale...
-Jazda! - zrobił powolny zamach ręką. Na tym wolny, by rozmówca zdecydował się zaniechać dalszej rozmowy.
Tymczasem Ben zmarnował kolejne pięć minut na rozrzucanie po pokoju pomniejszych przedmiotów. Frustrowało go, że żaden z nich nie rozbijał się z efektownym, nader satysfakcjonującym dźwiękiem, ani nie powoduje wgnieceń w ścianach czy rys na szybach. Już dawno pozbył się tych obiektów, które mogłyby wyrządzić otoczeniu większą krzywdę. Te kruche już dawno rozsypały się w mak przy okazji licznych napadów szału.
Powinien być w radosnym nastroju i owszem, był w takim dopóki nikt nie zwrócił mu uwagi na dyspozycję kierowcy, a właściwie jej brak. Nie przepadał za takimi niespodziankami, nawet, jeśli ten błąd dało się łatwo wymazać, a bilans strat i zysków wypadał zdecydowanie na jego korzyść.
-Obiecuję, że twój James będzie tu bezpieczny i nawet włos mu z głowy nie spadnie. Masz moje słowo - podał Jillian swoją prawicę, a ona uścisnęła ją mocno. Dobili targu.
Jego plan się powiódł.
Czy rzeczywiście dotrzyma słowa? A dlaczego by nie?
Tymczasem zdążył się już uspokoić. Położył na łóżku, przymknął na chwilę oczy. Wściekłość go wyczerpała, poza tym bezustanny stres dał mu się we znaki. Na szczęście teraz czekała go przyjemniejsza część pracy. Ręką, która zwisała za łóżko, wyciągnął spod niego dużą, sportową torbę. Upchał w niej całą masę losowych, damskich pierdół, ubrań i wszystkiego, co mogło się przydać jego alter ego.
W łazience nadal miał zdjęcie Veraniki - potrafił przybrać ogólny kształt z pamięci, ale wolał upewnić się w kwestii kilku szczegółów. Na wszelki wypadek upchnął zdjęcie do kieszeni. Spośród kłębowiska ciuchów wyszarpnął szeroką spódnicę - fason tak zaskakująco wygodny, że był skłonny poświęcić męska dumę. Do mniejszej torby wrzucił komplet męskiej garderoby i kilka drobiazgów.
No i pistolet.
Idealnie w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
-Jiiiill! - Vera wskoczył na tylne siedzenie samochodu, zajmując miejsce obok dziewczyny z Perdido - Co się dzieje? Dlaczego mamy eskortę? - wskazał na ludzi dookoła pojazdu.
-To nie eskorta tylko dozór...
-Ale jak to?
-Chyba nie polubiliśmy się z Benjaminem.
-Ja... Ja nie wiedziałam o tym wszystkim. Chyba...- smętnie zwiesił głowę - Przepraszam.
Zdecydował się przytulić dziewczynę. Tamta przyjęła ten gest z pewną dozą wdzięczności.
Nowy kierowca prawdopodobnie właśnie przeżywał swój pierwszy raz za kółkiem. Zastanawiające było czy dożyje końca tego aktu, bo prowadził jak szatan.
-Powiedział, że mam bacznie śledzić twoje poczynania... Rozumiesz, że lepiej będzie, jeśli tak zrobię, prawda?
-Ciebie też szantażuje?
Odpowiedział wzruszeniem ramion i tak przegraną minką, jaką tylko mógł z siebie wydobyć.
Resztę drogi spędzili niemal w całkowitym milczeniu - głównie dlatego, że styl jazdy ich szofera był wysoce niepokojący, w ogólnym interesie było więc ograniczyć jego dekoncentrację do minimum.
Wjeżdżając do Perdido Beach Benjamin pozwolił sobie na westchnienie ulgi.
-Brawo, udało ci się nikogo nie rozjechać. - zaśmiał się beztrosko.
Ku zaskoczeniu wszystkich (poza czytelnikami, którzy spodziewali się tego od samego początku), właśnie w tym momencie autem szarpnęło od gwałtownego hamowania. Nie uchroniło ono jednak ciemnowłosego młodzieńca od bolesnego spotkania z maską i wywalenia się na ulicę. Jill pisnęła. Benjamin uderzył kierowcę w tył głowy i wyskoczył z wozu. Szybko przykląkł obok rannego, na szczęście wciąż przytomnego, o czym świadczyły przytłumione jęki. Dotknął go nieśmiało.
-Już w porządku?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
heroin(e)
Debil Roku
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 2232
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 15:51, 26 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
-Hej, Cassie!- Luke wparował do ich wspólnego pokoju, otwierając drzwi tak gwałtownie, że uderzyły w ścianę. Castiel podniósł głowę znad zeszytu. –Słucham? –Nie ma nauczycieli!- Luke wyszczerzył zęby, przez co nie wyglądał zbyt inteligentnie. – I nie tylko. Zgubiły się też starsze klasy. Wiesz, co to oznacza?- jego głupawy uśmiech jeszcze się poszerzył. Castiel nie był jakoś szczególnie zdziwiony rewelacjami swojego brata. Może przyzwyczaił się do jego bogatej wyobraźni, a może dalej był myślami przy aktywnościach chemicznych. Westchnął. –No co to oznacza?
-Jutro odbędzie się najbardziej wy*ebana impreza w twoim życiu. – mrugnął do niego, pstryknął palcami i poleciał głosić radosną nowinę całemu światu. Czyli w tym wypadku wschodniej części kampusu Coates Academy.
Castiel z trzaskiem zamknął zeszyt i książkę od chemii. Przestał być skupiony, więc równie dobrze mógł zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz i dlaczego Lucy był tak podekscytowany. Chociaż pewnie to nic wielkiego. O swojej 15tce gadał już od miesiąca, a jak na razie miał tylko plan: zdobyć alkohol, zdobyć wolny pokój, zdobyć dziewczynę. A może w innej kolejności. Żaden z tych punktów nie za bardzo podobał się Castielowi, biorąc pod uwagę, że „wolny pokój” oznaczał jego pokój.
Na korytarzu było pełno ludzi. Młodych ludzi, więc może Lucas nie zmyślał aż tak bardzo. Powinny być teraz lekcje, ale nikt się raczej nie uczył. „Może Luke też wyparuje.”, pomyślał Castiel i uśmiechnął się pod nosem. Nie to, że go nie kochał, ale miło by było być gdzieś daleko od niego i jego genialnych pomysłów.
Cassie nie był zbyt dobry w nawiązywaniu nowych kontaktów i w tym momencie nie za bardzo miał z kim porozmawiać. To znaczy, facet od literatury był w porządku, polecił mu parę dobrych książek, ale, ups, jakoś tak nie było go w jego gabinecie. Nikogo nie było w gabinetach, przynajmniej pierwsze parę minut, bo potem Castiela znalazł jego brat. –Hej, tak często tu jesteś, że chyba już wiem, skąd masz te wszystkie A.- Luke sugestywnie poruszył brwiami, a Castiel się zaczerwienił.
–Proszę, przestań, to nie jest śmieszne. No i co mamy teraz robić?
Radosny uśmiech powrócił na twarz Luke’a – Jak to co, Cassie. IMPREZA. Próbujesz się tego wyprzeć, ale w głębi duszy wiesz, że jesteś dokładnie taki jak ja, braciszku. Też się cieszysz. –objął go ramieniem i przeciągnął przez korytarze z powrotem do ich pokoju. Cały czas radośnie szczebiotał i w ogóle nie myślał o tym, że te zniknięcia są jakieś, nie wiem, może, dziwne. Na progu Luke wepchnął Castiela do środka i rzucił w niego torbą wiszącą wcześniej na klamce. –Pakuj się.
-Co? – wyjazdu bynajmniej nie było w planach Castiela, a on denerwował się zawsze, kiedy czegoś nie było w planach. Chociaż z drugiej strony, w planach była matematyka i sprawdzian z rozszerzonej chemii, więc...
Luke przerwał mu wewnętrzny monolog. –No wiesz, przygotowania. Zakupy. Idziemy na miasto.
-Czyli?
Luke nie przestawał się szczerzyć, a Castiel był coraz bardziej zdenerwowany. -Mówię przecież. Miasto.
Pół godziny później byli już w drodze. Żaden z nich nie umiał prowadził, więc wzięli rowery. Luke uważał, że to żałosne. Plan zakładał, że będą z powrotem w CA następnego dnia. Z jakiegoś powodu Luke zarządził, że zostają w Perdido na noc, chociaż spokojnie obróciliby do wieczora. Castiel myślał, że jego brat nie czuje się w Akademii tak pewnie, jak to próbuje pokazać wszystkim dookoła. Nie wszyscy byli tam przyjaźni, właściwie mało kto był.
Do miasta dojechali szybko, gorzej było ze znalezieniem marketu. Wcześniej byli w mieście tylko raz, a nie mieli jakiejś porywającej orientacji w terenie, więc dotarcie do Ralph’s zajęło im prawie godzinę. Przy kasach nikogo nie było, nie było więc też problemu wyniesieniem połowy działu alkoholowego. –Hej, C. Nie denerwuj się. Przecież nikt cię nie przyłapie.
-Nie chodzi o to, że ktoś mnie przyłapie, chodzi o to, że to nie w porządku.-posłał bratu spojrzenie pełne potępienia, którym Lucy jakoś bardzo się nie przejął. Wzruszył ramionami wrzucił do torby Reddsa –Masz, to dla ciebie. Na twoją słabą głowę.
Castiel prychnął i pomaszerował do wyjścia.
Wieczorem poszli na stację benzynową. Woleli nie zwalić się komuś do domu. No i na stacji było dobre jedzenie. Rozpracowanie obsługi maszyny z hotdogami zajęło Luke’owi jakieś 10 minut. Nareszcie znalazł coś, w czym jest dobry. Podał Castielowi ciepłą bułkę. –Dziękuję.
-Pewnie wolałbyś hamburgera, hmm?
Kiedy Castiel rano wstał, Luke’a już nie było. Najpierw myślał, że to głupi żart. Ale po godzinie nawoływań i poszukiwań, Cassie musiał przyznać, że jego brat zniknął. Jak dorośli. Śmieszne, tak jakby Luke’a można było uznać za dorosłego.
Chyba, że to samospełniająca się przepowiednia i to ja sprawiłem, że go nie ma.
Tylko, że w tym momencie najważniejsze było to, że został sam w obcym mieście z 10 litrami wódki i był w dupie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Otto
Bez mocy
Dołączył: 16 Sie 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:06, 27 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Otto potrafił pływać. Stwierdził jednak, że i tak nic by nie pomógł, unosząc się w wodzie.
Ze zgrozą obserwował jak dziewczyna stara się dotrzeć na brzeg. W końcu kiedy jej się to udało, Otto złapał ją z zamiarem wspólnej ucieczki. Dziewczyna krwawiła z wydrapanych ran i sapała, udało się jej jednak rzucić:
– Deska...
Otto spojrzał za rówieśniczkę i dopiero teraz go olśniło. Ukląkł, wyciągnął nóż i z całej siły przeciął linkę, która łączyła deskę z dziewczyną. Nie było czasu na odwiązywanie czy odczepianie zapięcia. Wyprostował się i trzymając ją pod ramię, zaczęli razem biec, podczas gdy zmutowana mewa zbliżała się coraz bardziej w ich stronę.
Czuł jak w jego żyłach pulsuje adrenalina. Strach wbijał w niego swoje igły. Co mam robić? Pomyślał i zaraz po tym rozległ się nad ich głowami głośny pisk. Mewa zaatakowała, tym razem celując w głowę dziewczyny. Otto machnął kilka razy nożem, lecz to nic nie dało. Mewa wzniosła się nad ich głowy i znów szykowała do ataku.
Byli już na wydmach, Ottonowi zależało jedynie na tym, aby wejść pod jakieś zadaszenie. Wtedy będą bezpieczni. Na razie jednak znajdowali się na otwartej przestrzeni. Dziewczyna omdlewała, była tak słaba – od utraty krwi i szoku – że chyba już nie kontaktowała. Znów usłyszał daleko za sobą skrzeczenie.
– Dobra, trzeba to wypróbować – powiedział do siebie drżącym głosem.
Zacisnął zęby, schował nóż i wolną ręką sięgnął do jednej z kieszonek u pasa. Wyciągnął z niej kilka malutkich ziarenek i rzucił je za siebie.
Byli cały czas w ruchu, już prawie przy zejściu z plaży. Otto ciągnął oszołomioną dziewczynę i rozpaczliwie powtarzał: Rośnij, rośnij, rośnij... Czy to się w ogóle uda? Drugi raz, w dodatku na takiej ziemi? Przecież tam w domu mogło mu się jedynie wydawać, że...
Nagle krakanie mewy ucichło.
Chłopak bał się odwrócić. Nie wiedział co zobaczy. W końcu jednak, z pół przymkniętymi oczami obejrzał się za siebie. Nie mógł uwierzyć w to co widzi – mewa ugrzęzła jakieś trzy metry nad ziemią, splątana łodygami rożnych roślin, które wcześniej wspięły się by ją złapać i usidlić. Adrenalina tak wyostrzyła mu wzrok, że mógł dostrzec jak tysiące listków rosną coraz większe, a pnącza owijają się wokół ciała ptaka.
Nie miał pojęcia co dalej zrobić z ptakiem (ani z roślinami), dlatego ruszył przed siebie. Na widok takiego spektaklu, dziewczyna też jakby oprzytomniała. Nie odzywała się jednak.
Otto odetchnął. W końcu poczuł trochę ulgi.
– Pomogę ci, mam coś na takie rany.
Otto mieszkał niedaleko, dlatego wystarczyło, że skręcili raz w prawo i szli cały czas prosto, a po chwili znaleźli się w jego domu. Ugościł dziewczynę w mieszkaniu ma piętrze. Polecił jej by usiadła przy stole w kuchni, a on w tym czasie rozpoczął pracę przy naparze i maści.
– Jak ci na imię? – zapytał w między czasie.
– Arya – odpowiedziała smętnie.
– Ja jestem Otto. Miło mi. – Dopiero teraz odwrócił się w jej stronę, posyłając Arii ten swój dziki uśmiech. No cóż, trochę podbudował się na duchu po akcji ze złapaniem mewy.
Po kilkunastu minutach lekarstwa były już gotowe (w jego domu nigdy nie używało się leków ze sklepu czy apteki, ,,Sama chemia!" – powtarzała jego matka.) Otto podał dziewczynie kubek z naparem, a sam przysunął do niej krzesło i bez krępacji zaczął rozsmarowywać zieloną maź na jej ranach.
– Chłopak gotujący ziółka? – powiedziała niby dla żartu.
– Dziewczyna atakowana przez zmutowaną mewę? – odgryzł się za to, lecz z uśmiechem. Wszystkiego o roślinach nauczył się od rodziców.
Obydwoje roześmiali się nerwowo.
– Dobra – odezwał się, już poważny. – Może powiesz mi, co tu się dzieje?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Otto dnia Wto 21:58, 27 Sie 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Erinaceus
Bez mocy
Dołączył: 26 Sty 2013
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lubelskie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 19:40, 30 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Silas usiadł na chodniku, rozcierając potylicę i chrząkając. Stary rewolwer boleśnie uciskał go w biodro. Z wielką chęcią odstrzeliłby teraz coś - a najlepiej głowę - nieostrożnemu kierowcy, ale w końcu odstawił ten pomysł i wstał. Sięgnął bez słowa po swoją deskorolkę... i jęknął przeciągle.
- Połamaliście ją - powiedział w końcu lekko bezbarwnym głosem. Spojrzał na winowajców.
- Chyba powinniście się teraz wytłumaczyć - mruknął, oddychając coraz lżej i pocierając obolałe żebra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 0:06, 31 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
Rewelacje Robba nie należały do najciekawszych. Głównie składały się na to kto z kim i gdzie, czy też kto od kogo, za co.
Krótko mówiąc Mitch mógł spokojnie wyciąć te dwie godziny z życiorysu. No prawie.
- Mówisz, że nikt nie widział nikogo, kto ma więcej niż 14 lat, tak?
Przeciągnął się strzelając palcami u kostek i spadł z krzesła, uderzając głową o podłogę.
- Nic ci nie jest? - zapytał Robb, który od razu zerwał się z miejsca. Light zignorował go leżąc jak długi na podłodze.
Zniknięcie wszystkich w wieku 15 lat i wzwyż, bariera i nadnaturalne zdolności. Bowl naprawdę myśli, że to zaraz się skończy?
- Co za idiota - wycedził i powoli wstał, przyjmując wyciągniętą dłoń przyjaciela. Chłopak spojrzał na niego z niepokojem i troską, co było nieczęstym widokiem wśród uczniów Coates. - Wiesz, masz ładne oczy - rzucił bez zastanowienia, na co tamten puścił go, przez co szatyn wylądował na tyłku.
- Takimi tekstami to możesz sypać do dziewczyn pokroju Sary, a nie...
Mitch wybuchnął śmiechem i podniósł się, uprzednio podpierając się na krześle. Poklepał kolegę po policzkach i minął go, stając do niego plecami.
- Co ty masz do Sary. Zdrowa dziewczyna przecież. A to że towarzyska jest, to już nie twój problem, nie?
Tamten spuścił głowę, więc nie czekając Light podszedł do wahadłowych drzwi i pchnął je wychodząc na korytarz.
Dobrze wiedział, że tamten za nim nie pójdzie.
Nie, gdy on jest nie w humorze.
Nawet nie zauważył, gdy dotarł pod drzwi sypialni Cynthii Gray.
Nawet nie zapukał wchodząc do środka, przez co mało nie zabił się o jeden z kaktusów stojących na podłodze.
- Jeśli się nie mylę, ostatnio nie było tu ogrodu botanicznego - rzekł wesoło, do siedzącej na łóżku dziewczyny. Tamta wytrzeszczyła oczy, widząc jak zamyka za sobą drzwi i staje przed półką, spoglądając na tytuły książek. - Mam sprawę.
- A ja nie. Spadaj stąd.
Mitch zacisnął zęby, a z jego spojrzenia ulotniła się wieczna wesołość. Znad jego głowy wystrzeliła błyskawica, która stłukła żarówkę.
- Słuchaj. Jeśli myślisz, że taki Antoine czy jemu podobni są niebezpieczni to musisz mieć kisiel zamiast mózgu. Więc słuchaj - wyrzucił jednym tchem, po czym wziął wdech i ściągnął z półki jedną z książek Kinga. - "Pod kopułą", hę? Co za trafny tytuł. Nigdy nie miałem głowy do książek.
Dziewczyna siedziała w miejscu, wytrzeszczając w niego oczy, więc czym prędzej odłożył książkę na jej miejsce.
- Widzieliśmy kopułę i brak dorosłych. Chcę tylko wiedzieć, czy trafiłaś na coś ciekawego, gdy czmychnęłaś. Dzieje się jeszcze coś dziwnego?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:11, 31 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
Posprzątała całą ziemię, która wysypała się z doniczek, co było dość trudnym zadaniem, biorąc pod uwagę fakt, że większość przestrzeni w jej pokoju zajmowały kaktusy. Obliczyła, że jeśli będą rosły w porównywalnym tempie, co w ciągu ostatniej doby, w ciągu najwyżej czterech dni okaże się, że niewielka sypialnia jest zwyczajnie za mała. Zapisać: zainwestuj w doniczki albo zafunduj im wszystkim przeprowadzkę w bezpieczne miejsce.
Mitch znowu złożył jej niespodziewaną wizytę, nic sobie nie robiąc z tego, że przewrócił Marcina.
-Dzieją się same dziwne rzeczy - odburknęła, po czym ruchem głowy wskazała książkę, którą przed chwilą odłożył na półkę. W niewłaściwe miejsce. - Tak, jesteśmy jak bohaterowie tej powieści. Nie do końca, bo ich bariera była przejrzysta, a nasza nie jest. - Nasza. Jak jakieś cholerne zwierzątko. - Przez tamtą przedostawały się obrazy, dźwięki, a częściowo nawet powietrze, a tu na to nie wygląda. No i mieli dorosłych.
Gdyby uważnie ją obserwował, dostrzegłby na jej twarzy przelotny cień niepokoju, gdy przypomniała sobie przebieg fabuły i finał książki.
-Ale to wszystko już wiesz.
-Tak. Powiedz mi coś nowego. Coś, co mnie zaskoczy - z udawaną nonszalancją włożył ręce do kieszeni i oparł się o bok szafki. Z drugiej jej strony podręczniki i zeszyty, ustawione w koślawy stos, posypały się na podłogę. Cynthia nie ruszyła się z miejsca.
-Nie ma nic nowego. - Elektrownia mógłby być kluczem do rozwiązania zagadki, gdyby tu była jakaś zagadka. Na razie nic nie trzyma się kupy. - Chłopak, który powinien nie żyć, bo stał się czymś w rodzaju żywej pochodni wyskakującej z okna na piętrze, dzisiaj cały i zdrowy przyjeżdża do Coates. Bariera sięga od Perdido Beach do parku narodowego, od jeziora Tramonto do wysp celebrytów na oceanie. Spore terytorium, nie sądzisz? - pokiwał w zamyśleniu głową. - Mój pokój zamienia się w ogród botaniczny - w zasadzie zawsze nim był, ale teraz mogłaby oprowadzać po nim turystów. Albo wystąpić w programie dla ogrodników. - Ty też jesteś anomalią - spojrzała na stłuczoną żarówkę - Posprzątaj.
Widząc, że zabiera się do zbierania książek jak do głaskania jeża, zmieniła zdanie.
-Albo powiedz mi o czymś, czego sama jeszcze nie odkryłam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Sob 15:13, 31 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
heroin(e)
Debil Roku
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 2232
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:33, 03 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
WARNING: Plackowaty kupny post którego nienawidzę.
[PB]
Castiel wyjątkowo dobrze zniósł utratę swojego brata. Faza wyparcia, czy jak to nazywają mądrzy ludzie, trwała wyjątkowo krótko, obwiniał się jakieś 10 sekund, a w końcu doszedł do oczywistego wniosku, że trzeba być dalej. Gdziekolwiek jest teraz Lucy, są tam wszyscy starsi, nie należy się więc jakoś specjalnie martwić.
Zdecydowanie nie uśmiechał mu się powrót do CA, do domu nie mógł wrócić, więc pozostawało zamieszkanie w mieście. I nie, stacja benzynowaa nie była dobrym domem. Żywienie się tylko M’n’Msami może spodobałoby się Dżibrilowi, ale Castiel nie uważał to za dobry pomysł. Wolał też nie spać na podłodze, więc zostawił rower i torbę po czym pomaszerował w stronę słońca, bo z tego co pamiętał tam była mieszkalna część miasta.
Wszędzie kręciły się dzieciaki, większość z czymś bardzo niezdrowym w ustach lub w rączkach. Trudno je winić biorąc pod uwagę okoliczności. Poszczególne grupki nie zwracały na siebie uwagi, zwracały za to uwagę na Castiela, który cały czas był w swoim szkolnym mundurku. Próbował unikać ich wzroku, tym bardziej, że wiedział, co myślą. W Coates nie ma wielu przyjaznych ludzi.
W końcu znalazł dla siebie idealne miejsce, żadnych oznak pobytu dzieci, na uboczu... Nie był jakoś specjalnie duży, ale w końcu nie o to chodziło. Castiel zapukał do drzwi, odczekał chwilę i wszedł do środka. Po co pukać do opuszczonego domu? Dobre maniery to podstawa! Jednak nie było mu dane zaznać chwili spokoju. Nie był pod dachem nawet 10 minut, kiedy usłyszał szczęk odbezpieczanej broni. Nie brzmiał ani trochę tak jak na filmach. Castiel podniósł ręce i powoli się obrócił. –Przepraszam, myślałem, że...
-Cicho. Przestań mówić – chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru opuszczać broni, dopóki sam nie przekona się, kim jest intruz. Przyglądał się Castielowi wystarczająco długo, by wprawić go z zakłopotanie. W końcu odłożył broń. –Nie jesteś jak inne dzieciaki z CA, hm? – uśmiechnął się i wyciągnął rękę. –Dean. Dean Winchester.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 12:32, 09 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
- Albo powiedz mi o czymś, czego sama jeszcze nie odkryłam.
Mitch odłożył ledwo podniesioną książkę, dziękując w duchu za to, że nie musi ich układać. Nie bardzo wiedział, gdzie miałby je położyć, a pytanie o to dziewczyny za każdym razem byłoby uciążliwe.
Dla niego i dla niej.
- Spotkałem tego chłopaka, który cudownie ozdrowiał. Zakładam, że to jego moc, bo jakoś trudno mi uwierzyć, że śmiertelne rany nagle przestały być śmiertelne.
Cynthia kiwnęła głową na znak zgody. Chłopak wyjął schowany z boku wojskowy nóż z poplanioną krwią klingą i oblizał ją. Następnie sięgnął do kieszeni po chusteczkę i zaczął skrupulatnie czyścić ostrze.
- Chłopak nazywa się James, czy coś koło tego i leży zamknięty w naszym ambulatorium jako zakładnik. Byłem przy nim w chwili przebudzenia - wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze przez zęby. - Oczy jarzyły mu się na zielono, tak jakby miał w nich dwie świetlówki. Dziewczyna, która z nim przybyła, chyba Jill, jakoś wpłynęła na jednego ze strażników, więc ją też podejrzewam o zdolności paranormalne.
Gray utkwiła wzrok w długim nożu, który on czyścił niemal z nabożną czcią.
- Skąd masz ten nóż? - zapytała, bo chyba tylko to pytanie przyszło jej do głowy.
- Przyjechałem z nim do Coates - odpowiedział z wolna, oceniając czystość klingi. Uśmiechnął się do siebie i płynnym ruchem schował bron do pochwy zamocowanej pod spodniami. Następnie przysunął twarz bliżej jej twarzy, kładąc ramiona na jej barkach. - Chcesz dostać coś fajnego? - zapytał głosem rodzica, pytającego dziecka, co chciałoby dostać na urodziny.
Dziewczyna chciała się cofnąć, ale napotkawszy jego chłodne spojrzenie przekrzywiła głowę, pytając: - Ale co?
- Uniwersalny klucz do wszystkich zamków w szkole - odparł, z niecierpliwością czekając na jej reakcje. Nie długo musiał czekać, bo Cynthia otworzyła szeroko usta, spoglądając na niego wielkimi jak spodki oczami.
- J... Jak go zdobyłeś? - zapytała, na co on przekrzywił głowę, opierając się policzkiem o swoje przedramię. Zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie, zanurzając.
- To klucz dyrektora. Gdy tylko dorośli zniknęli, zrozumiałem, że ta moja zdolność może mieć z tym coś wspólnego.
- Mówisz, że...
Chłopak kiwnął głową i otworzył oczy, przeszywając ją przenikliwym spojrzeniem.
- Tak. Gdy wszyscy zastanawiali się, co się dzieje odwiedziłem w tym czasie gabinety dyrektora i psychologa.
"Główkuj mała, główkuj. Jak myślisz, co tam robiłem."
Spuścił głowę i na jego twarzy zagościł smutny uśmiech. Splótł palce za jej plecami i utkwił wzrok w jej stopach, cały czas kucając.
- To jak?
Niby proste pytanie, a niosło za sobą wiele konsekwencji.
- Czego za to chcesz? - zapytała podejrzliwie, cały czas posyłając mu niepewne spojrzenie. Uniósł na nią ponury wzrok i uciekł nim w bok, przygryzając wargę.
"Pewnie mnie wyśmiejesz, ale i tak ci powiem"
W końcu Mitch Light westchnął ciężko i spojrzał jej w oczy, uśmiechając się smutno.
- Po prostu mnie przytul.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Wto 0:36, 24 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 15:16, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
[CA]
Najgorsze było to, że mówił całkiem poważnie.
Przynajmniej tak to wyglądało.
Z racjonalnego punktu widzenia, jego propozycja była bardzo korzystna i kusząca. Zakładając, że nie szykował żadnego podstępu i rzeczywiście zamierzał dać jej ten magiczny kluczyk, mogła zyskać dostęp do każdego miejsca w szkole, a co za tym idzie, również do ogromnej ilości informacji. Niemal za nic. Odpowiedź była oczywista.
Gray pochyliła się i delikatnym ruchem położyła mu dloń na policzku.
- Jeśli doskiwera ci samotność, poprzytulaj kaktusy. Polecam.
Mitch przetrawił informację i wstał, trochę z ociąganiem, a trochę jak oparzony, jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe. Rozejrzał się bezradnie po pokoju.
- Kaktusy. Na przykład te twoje? - westchnął powtórnie - Nie, dzięki.
Zbierał się do wyjścia. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Cyn policzyła do dziesięciu, po czym wyszła również.
- Mitch. - nie krzyknęła, ale wymówiła jego imię z naciskiem, tak, że usłyszał, mimo iż był już po drugiej stronie korytarza.
Zatrzymał się w pół kroku.
- Cynthia.
- Świetnie ci to wyszło, Smutne Oczy. Dziewczny wprost uwielbiają takie rzeczy.
Light spojrzał na nią z ukosa.
- Mhm, zauważyłem.
Policzyła w myślach do dwudziestu, czekając, aż zniknie za zakrętem, a ona mogła zacząć skradać się do ambulatorium. Ewentualnych strażników spodziewała się spotkać dopiero przed samym wejściem, ale nadmiar ostrożności jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Strażników było dwóch. Tylko. Gray nie zaniepokoił fakt, że jednym z niech był Antoine, a raczej to, że byli uzbrojeni. Czyli żarty się skończyły. Zabawa drewnianymi kijaszkami zamiast mieczy również.
Stała przez chwilę w oddaleniu, ukryta przed ich wzrokiem, dopracowując plan, którego nie miała. W końcu zdecydowała się na improwizację, licząc może po trochu, że uda jej się całkiem przypadkowo włączyć sztuczkę ze znikaniem.
Skierowała się w stronę wejścia do szkolnej umieralni.
- Nie wejdziesz tu - powiedział Ty, zastanawiając się widocznie, czy już jest dobry moment, żeby wycelować w nią lufę pistoletu.
- Też się cieszę, że cię widzę - wymamrotała takim tonem, że nie było wątpliwości, iż szczęśliwa z tego spotkania nie jest - A wejść muszę, bo to jest ambulatorium, a ja... - wyciągnęła z kieszeni nóż (chłopcy unieśli spluwy, co sprawiło, że Cynthia ich refleks ocaniła jako "zadowalający") i przejechała ostrzem po wewnętrznej stronie lewej dłoni - ...jestem ranna.
Syknęła z bólu, a nóż schowała, wiedząc, że przynajmniej teraz do niczego jej się nie przyda. Nie miał szans z bronią palną razy dwa, niestety.
- To już nie jest ambulatorium - prychnął Antoine - tylko więzienie.
- W którym trzymacie uzdrowiciela, jeśli wierzyć plotkom.
- Nic ci do tego. Idź, jeśli nie chcesz kłopotów.
Oczywiście, że chcę.
Tak samo, jak chcę upewnić się, że to uzdrowienie nie było jednorazowym przypadkiem albo że, na przykład, nie podłożyli bliźniaka.
Cynthia spanikowała, słysząc kroki na korytarzu, dokładnie za sobą, ale nie odwróciła się, żeby zobaczyć, kto idzie - co zrobiłby każdy przeciętny człowiek - tylko rzuciła się przed siebie, spodziewając się przewagi w postaci elementu zaskoczenia. Ty i Antoine stanęli bliżej siebie, całkiem zasłaniając wejście i rozejrzeli się, zdezorientowani. Gray wiedziała dzięki temu, że się udało, i wykonała coś w rodzaju wślizgu brzusznego w stylu pingwinim do wnętrza sali - strażnicy poczuli, że coś obija im się o nogi, ale nie mogli jej zlokalizować. Cyn przezornie przycisnęła krwawiącą ręcę do spodni, tak, żeby nie kapało na podłogę, co mogło zdradzić jej położenie dość precyzyjnie.
- Gdzie ona jest?
- Co tu się dzieje?! - ten głos należał do Yony, co rozwiązało zagadkę tajemniczego przybysza.
Na żadne z tych pytań nikt odpowiadać nie musiał, bo Gray pojawiła się w momencie, w którym usiadła na krześle obok Chłopaka, Który Najprawdopodobniej Był Jamesem i do tej pory z umiarkowanym zainteresowaniem obserwował całą scenę.
Yona musiała być trzecim strażnikiem, bo całkiem tak, jak Ty i Antoine biegła w jej stronę, zapewne po to, żeby wywlec ją z ambulatorium. Cynthia uniosła rękę w uspokajającym, w założeniu, geście. Trójka zatrzymała się, ale wszyscy trzymali wycelowaną w nią broń, co Gray uznała za całkiem niepotrzebne i bez sensu.
- Spokojnie. Nie chcę go ratować. Nawet go nie znam. W zasadzie, jest mi wszystko jedno, czy go puścicie wolno, czy zabijecie. Nie bierz tego do siebie. - ostatnie słowa zwróciła do Jamesa. - Pokaż, co potrafisz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Candace
Niezniszczalny
Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:25, 16 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Otto wydawał się bardzo miłym chłopakiem, a od ostatnich kilku godzin kogoś takiego bardzo trudno było znaleźć.
- No więc... - zaczęła Arya uparcie wpatrując się w miejsce na ręce, gdzie młodzieniec rozsmarowywał dziwnie wyglądającą papkę - Rodzice zniknęli... W sumie to wszyscy powyżej 15 roku życia zrobili... PUFF! - uśmiechnęła się krzywo i wzruszyła ramionami.
-Puff? - powtórzył za nią Otto.
-Tak.. Dokładnie...
Z wolna Arya zaczęła tłumaczyć zaistniałą sytuację. Opowiadała o grabieżach, porzuconych dzieciach, rozbitych samochodach, pożarze i dziwnych przypadłościach. Gdy coś było niejasne jej towarzysz zadawał pytania. Kiedy skończyła na chwilę zapadła krępująca cisza.
-Widziałam co zrobiłeś z ziarenkami. Jednym słowem? ŁAŁ! - uśmiechnęła się szczerze, prawdopodobnie po raz pierwszy od nastania... ETAP'u. Otto wyraźnie się zmieszał, widać było po nim, że z nikim nie dzielił się informacjami na temat tego co potrafi. Widząc, że chłopak się namyśla wyciągnęła drugą rękę i krótko nią zamachała, a ze szklanki na stole poderwała się wąska struga wody, która po chwili przybrała kształt kwiatu. Widząc zaskoczoną minę chłopaka dodała:
- Nie jesteśmy jedyni.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:34, 19 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Nowy kolega nie był łaskawy się przedstawić. Utrata deski zdawała się zaboleć go bardziej niż siniaki, dlatego całą trójką - Kierowca-Patałach (na potrzeby relacji, skrócę do samego Patałach), Poszkodowany, oraz Benjamin.
-Nie uratujesz tego. Można wymontować kółka i trucki, ale sam deck jest do wymiany, śruby pewnie też są...
-Cicho - odepchnął go Kolega. Ben musiał sobie przypomnieć o swojej nowej tożsamości - nie udało mu się to na tyle szybko, by nie zwalczyć odruchu. Chłopak pewnie by upadł, gdyby nie zatrzymał go znak drogowy.
-Nie przeszkadzaj - burknął Patałach.
Kolega nie powiedział nic, zajęty syczeniem z bólu - rany odezwały się na powrót.
Z braku zajęcia, Benjamin wrócił do samochodu. Zaczął przeszukiwać schowki, licząc na słodycze, napój lub coś, czym mógłby zająć wolną chwilę.
Znalazł zeszyt. Niepozorny kajet w podniszczonej okładce, jakich wiele, nawet zawartość nie była imponująca. Ot, zapiski Mitcha, wytwór nudy, może rozpaczy i dezorientacji. Ale spośród małych słów zrodził się domysł. Nie, nie domysł - rozwiązanie. Odpowiedź na pytanie, którego sobie nie zadałem. Nie widziałem sensu go zadawać.
-Przegryzłeś język?
Benjamin gotował się w środku. Nienawidził wielu rzeczy, ale ukrywanie czegoś przed nim stało w ścisłej czołówce listy. Racjonalna strona podszeptywała, że takie ścierwo nie mogło skrywać niczego interesującego. Rządził nim gniew.
Wyjrzał przez okno, prosto na ulicę, którą biegli jeszcze rano. Teraz słońce chyliło się ku zachodowi. Tyle się wydarzyło przez ten ułamek czasu.
"Benjamin odchrząknął.
-Mój plan jest taki: gdy dojedziemy na miejsce zaprowadzę naszych zacnych gości do gabinetu dyrektora. Kazałem, żeby nikt go nie ruszał i wątpię, by ktoś złamał ten zakaz. Tymczasem musisz dyskretnie włamać się do pielęgniarki - znajdź diazepam, sprawdź dawkowanie. Podasz mi je, gdy będę wracać do gabinetu, już jako Benjamin. Podrzucę trochę Jamesowi - niedawno był umierający, nikt nie będzie żywił podejrzeń. Kiedy nadam komunikat przez interkom będziecie już gotowi - weźmiesz trochę kumpli, razem przeniesiecie go do ambulatorium.
-Ale... Jaki to ma sens?
-Wyjdziemy na sprawną, zorganizowaną grupę. Poza tym, będą musieli zostać z nami przez jakiś czas, zdążymy wytargować korzystne warunki. A jeśli nie, będą na naszą łaskę."
Właśnie tak było. Benjamin dobrze pamiętał skutek działania diazpamu - jedna porcja potrafiła zwalić go z nóg i rzucić w objęcia Morfeusza na kilka godzin, godzin pełnych snów, których Ben tak nienawidził. Paskudne halucynacje potrafiły się utrzymywać do następnego dnia. Tylko jedna tableteczka, niepozorna jak tamten zeszyt. A James dostał dwie i pół. Dość dużo by zyskać odpowiednią ilość czasu, nie dość wiele by mu to zaszkodziło. Nie żeby Ben się na tym znał, działał intuicyjnie. Równie dobrze jego więzień mógł być już martwy. Ups.
Jillian wyszła ze swojego domu - lekko opuchnięte oczy, wilgotne włosy i nowe ubranie wskazywały, że wypłakała się pod prysznicem. Dobrze. Teraz będzie spokojna, w końcu przejdziemy do rzeczy. Razem z nią szła druga dziewczyna, chłopak pamiętał, że była to siostra Jamesa. Wyglądała na wściekłą. Ben był ciekawy czy na niego naskoczy - nie chciał, żeby Veranika miała złą opinię, starał się zrobić z niej nieszkodliwą istotkę, ofiarę pędzących wydarzeń. Benjamin schował zeszyt Mitcha do swojej torby, wziął głęboki oddech i wyskoczył z samochodu.
-Witajcie! - powitał je radośnie - Co zrobimy teraz?
Dziewczęta wymieniły spojrzenia. Jill westchnęła, po czym pewnie uniosła głowę do góry.
-Zbierzemy przyjaciół.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Otto
Bez mocy
Dołączył: 16 Sie 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:06, 03 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
[PB]
Kiedy usłyszał z jej ust to charakterystyczne "puff", wzdrygnął się. Słyszał już owe określenie, co drugie dziecko wykrzykiwało to słowo - jeżeli to w ogóle jest słowo - na ulicy. Słuchał z ogromnym zainteresowaniem, wręcz niebezpiecznym, co dokładnie stało się w Perdido Beach lub bardziej z Perdido Beach i okolicach. Gdy temat zszedł na jego sztuczki, od razu jakby poczuł, że w kuchni robi się zimniej.
A potem ona pokazał mu co potrafi.
Otto był zafascynowany. Wstał, wybiegł z kuchni i po kilku sekundach wrócił z kilkoma książkami i notesem. Za jego odstającym uchem umieścił żółty ołówek. Wysunął książki w stronę dziewczyny.
- W tej jedna bohaterka potrafi wytwarzać wodę z wilgoci w powietrzu. - Chwycił jakiś komiks. - W nim chłopak zamienia ciecz w lód... Myślisz, że... Co w ogóle potrafisz? Ja, ja sam nie wiem, jeżeli chodzi o mnie.
Otto kompletnie sfiksował. Myślał, że jest sam, lecz nie był. Inni też posiadali wyjątkowe zdolności. Zupełnie jak ci wszyscy herosi z komiksów, jak bohaterowie z książek i filmów!
Nagle spochmurniał.
- Wiesz, co może nas spotkać, jeżeli inni, ci normalnie, się dowiedzą? Może lepiej zachowajmy to na razie w sekrecie, co?
Dziewczyna przytaknęła, wciąż zszokowana jego zapałem do... no - do wszystkiego.
Otworzył notes i zaczął zapisywać - imię dziewczyny, wiek, opis tego, co zrobiła. W pośpiechu naszkicował też wodną różę, lecz był to jedynie zarys złożony z kilkunastu kresek, gdyż nie potrafił ładnie rysować.
- Po co to robisz? - zapytała.
- W sumie to sam nie wiem, ale mam przeczucie, że to się mi przyda. Ktoś musi... sklasyfikować nas. Wiedza daje wiele możliwości.
- Czyli zostałeś naukowcem, który w amazońskiej dżungli spisuje nowe gatunki owadów? - Starała się być miła, lecz w pytaniu było trochę zarzutu.
Otto jak gdyby nigdy nic pokiwał głową.
- Widzę, że maść już zasycha. Może przejdziemy się po naszej dżungli? We dwójkę będzie raźniej.
I bezpieczniej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Otto dnia Czw 14:06, 03 Paź 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
R2-D2
Scoia'tael
Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 23:04, 17 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
[PB]
Ciężkie, brudne takty "Stone" Alice In Chains wylewały z głośników kina domowego istnym wodospadem dźwięku. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Leniwie zachodzące słońce świeciło za oknem.
Świat bez dorosłych - abstrakcja, która stała się rzeczywistością. Rzeczywistością przerażającą, gdy popatrzeć na to długofalowo. Umiał prowadzić, był obeznany z bronią, całkiem inteligentny i miał moc, której działania do końca nie rozumiał. Był niezależny. Jeśli o którychś dzieciakach w Perdido można było powiedzieć, że bez strachu weszłyby do takiego świata, prawdopodobnie Hakkinen byłby jednym z nich. Mimo to był przygnieciony uczuciem bezsilności.
Pocieszenie odnalazł w lodach cytrynowych.
Lody nie pytają. Lody rozumieją.
Śmiał się sam z siebie. Świat oszalał, a on jak ostatni idiota szczerzył się do kubełka pełnego apetycznego sorbetu.
Na wszelki wypadek sprawdził zawartość bagażnika "pożyczonego" od pana Jenkinsa Mitsubishi. Cały arsenał był na miejscu. Pogładził delikatnie łęczysko łuku i zamknął samochód na klucz. Wolał upewnić się, że broń nie wpadnie w niepowołane ręce, gdy wyjdzie na miasto. Miał zamiar przeprowadzić jedynie coś na kształt wywiadu środowiskowego.
Ostrożnie, bo zaraz zostaniesz nowym strażnikiem Teksasu.
W oddali zauważył Jillian, Hanę i Veranikę. Nie zdecydował się podejść bliżej. Powiedzmy, że co najmniej dziwny wydał mu się fakt, iż ta ostatnia nie kojarzyła nikogo w Perdido i zarazem nie znała jej ta druga dziewczyna wysłana w delegację z Coates. Zdecydował się wypytać Jill na osobności o jej nową towarzyszkę, póki co wolał jednak trzymać się na uboczu.
Resztę wieczoru spędził oglądając trylogię Mrocznego Rycerza. Sen przyszedł krótko po rozpoczęciu trzeciej części.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Pią 15:28, 18 Lip 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Green
Biczopędzel
Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 17:11, 18 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
[PB]
Jillian ruszyła ulicą, a Veranika od razu za nią podążyła. Hana udała się w przeciwnym kierunku, by znaleźć znajomych, którzy mogliby pomóc. Słysząc wieści o losach Jamesa w Coates, dziewczyna wściekła się i poprzysięgła zemstę na Benjaminie. Jill usiłowała uspokoić przyjaciółkę. Nie miała wątpliwości, że Hana byłaby w stanie rzucić się na pierwszego ucznia prywatnej szkoły, na którego się natknie.
- Dokąd idziemy najpierw? - Veranika zapytała wesoło.
- Do przedszkola.
Nowa znajoma o anielskiej urodzie mogła wydawać się niewinna, ale Jillian zdecydowanie coś w niej nie pasowało. James miał rację. Nie powinnam była ufać nikomu z Coates. Od spotkania z Benem była jak otępiała. Z jego słów wynikało, że zależy mu tylko na zaszczytach, gdy to wszystko się skończy i do tego celu chciał wykorzystać Jillian oraz innych. Ona chciała tylko odzyskać swoje dawne życie.
Sam plan zaprowadzenia i pilnowania porządku w mieście był racjonalny. Wszyscy potrzebowali odrobiny normalności. Nawet jeśli to wszystko miało potrwać tylko kilka dni, najlepiej byłoby od razu ogarnąć sytuację, zanim wybuchnie kolejny pożar lub stanie się jakaś inna tragedia. Wykonanie planu. mogło być trudniejsze.
Przedszkole powitało je radosnymi odgłosami zabawy. Jak dobrze, że jest ktoś, kto o tym pomyślał. Około trzydziestki maluchów siedziało wśród rozrzuconych zabawek, a między nimi krzątało się kilka starszych osób. Jillian rozejrzała się i wypatrzyła znajomą twarz.
- Elise! - zwróciła się do wysokiej blondynki. Jej nogi uczepiony był umazany farbą dwulatek, w którym Jillian rozpoznała młodszego brata Elise. Veranika podążyła za dziewczyną jak cień. Elise była najbliższą szkolną koleżanką Jillian zaraz po Hanie. Siedziały razem na angielskim i od czasu do czasu u siebie nocowały.
- Jak sobie tu radzicie?
- Jest ciężko - jęknęła Elise, wręczając chłopcu plastikowy wóz strażacki. - Chyba właśnie zrozumiałam, że nigdy nie chcę mieć dzieci. Musiałam zająć się Thomasem, a skoro inne dzieciaki też potrzebowały opieki... Arya mnie w to wciągnęła. To ona jako pierwsza zajęła się przedszkolem.
Jillian uśmiechnęła się.
- Na Aryi zawsze można polegać. Potrzebujecie czegoś? Jedzenia, zabawek..? Może uda mi się znaleźć więcej osób do pomocy.
- Przedszkole nie jest przystosowane do całodziennej opieki - powiedziała Elise. - Musimy tu spać. Przydałyby się jakieś koce i poduszki.
Rozmawiały jeszcze chwilę na temat przedszkola i zniknięcia dorosłych.
Gdy zaczęło się ściemniać, Jill wróciła wraz z Veraniką do domu. Hana już tam na nie czekała. Vera potraktowała polecenie obserwacji nadzwyczaj poważnie - Jillian miała wrażenie, że nawet jej najmniejszy ruch nie umknie wielkim błękitnym oczom. Odstąpiła dziewczynie łóżko w starym pokoju jej brata, a sama zamknęła się u siebie, wyciągnęła zeszyt od fizyki, wyrwała kartkę ze środka i zaczęła notować.
Plan działania miał kilka punktów i po spisaniu ich Jillian od razu poczuła, że sama nie da sobie z tym rady. Należało dopilnować, by wszystkie młodsze dzieci znalazły się w przedszkolu lub pod czyjąś opieką. Znaleźć wszystkie potencjalnie niebezpieczne przedmioty i upewnić się, że nie trafią w czyjeś nieostrożne ręce. Zmagazynować zapasy jedzenia, zanim wszystko zostanie pochłonięte i zostaną tylko brokuły, na wypadek gdyby nikt nie przyszedł na ratunek - choć o tym dziewczyna nawet nie chciała myśleć. Podzielić dzieciaki na grupy, tak aby wszyscy współpracowali przy wypełnianiu zadań. Jillian westchnęła, zapisując ten punkt. Jak miała teraz uwierzyć w uczciwość innych? Głupia, głupia, naiwna... Na pewno znajdzie się ktoś, kto ukryje jedzenie lub inne rzeczy dla siebie. Sama by tak zrobiła.
Ostatni punkt był oczywisty.
To psychopata. Który chce zrobić z siebie wybawcę Perdido Beach. Nie mogę mu na to pozwolić.
Pozbyć się Benjamina. Podkreśliła zdanie czerwonym cienkopisem.
Tej nocy Jillian nie mogła spać. Była zbyt przerażona, zbyt przytłoczona zdarzeniami w Coates, przepełniona gniewem i lękiem o Jamesa. Obracała się w łóżku z boku na bok, aż w końcu przez okno wpadły pierwsze promienie słońca.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
R2-D2
Scoia'tael
Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 21:33, 18 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
[PB]
Matti zerwał się z łóżka o świcie. Nie chciał marnować czasu. Narzucił na siebie koszulkę Amon Amarth, zjadł resztkę Cookie Crispsów i ruszył na dwór. Tym razem zwyczajowa przebieżka zaprowadziła go pod miejscowy komisariat.
Strażnik Teksasu jak nic.
Systematycznie przeczesywał kolejne szafki i skrytki biura niejakiego Samsona O'Keefe. To czego szukał odnalazło się obok służbowego komputera funkcjonariusza. Kajdanki, wraz z kluczykiem.
Szkoda, że odznaki nie zostawił.
Wychodząc z budynku poczęstował się niedopitą Colą stojącą w recepcji. Jego kolejny cel - dom Deana - znajdował się niedaleko.
Drzwi były otwarte, Hakkinen potraktował to jako zaproszenie. Jego znajomy leżał na kanapie. Nie spał, co było dość zaskakujące. Na stole obok leżał odbezpieczony Glock.
- Bezsenna noc?
- Mniej więcej.
- Co Ty na to, by zabawić się w łapanie czarownic?
- O czym Ty gadasz, człowieku?
- Załóżmy, że jest taka dziewczyna, która pojawiła się jakby znikąd. Coś mi się w niej nie podoba i powiedzmy, że przydałoby się zadać jej kilka pytań...
- Z całym szacunkiem, ale chyba wyobrażasz sobie za dużo.
No cóż, chyba pora na asa z rękawa.
- Przejedziemy się Impalą. - zdobył się na najszczerszy uśmiech, jaki potrafił.
- Jaka Impala? - Dean łyknął przynętę. Poderwał się do góry i wpatrywał się wielkimi oczyma w swojego fińskiego towarzysza.
- Zostawiłem Ci wczoraj kluczyki na wycieraczce i auto na podjeździe. Jak ślepym trzeba być, by nie zauważyć ani jednego, ani drugiego?
Winchester już go nie słuchał. Zagarnął w pośpiechu zieloną bluzę zwisającą z fotela i ruszył w stronę drzwi, z krótką przerwą na założenie butów. Chwilę później dało się słyszeć dźwięk odpalanego V8.
- Wsiadasz czy nie?
Co prawda Matti nie miał pojęcia, czy jego zielonooki znajomy potrafi prowadzić, ale nie miał serca odbierać mu frajdy z posiadania samochodu.
Najwyżej będę go instruował.
Wziął ze sobą Glocka, na wszelki wypadek. Z obsługą broni Dean akurat nie miał najmniejszych problemów.
Droga do Jillian zajęła im dosłownie trzy minuty, mimo to Winchester nie posiadał się z radości.
Po drodze Matti naświetlił całą sprawę, pomijając fakt pożyczenia pistoletu. Uznał, że jeśli coś może wytrącić chłopaka ze stanu euforii, to właśnie ten szczegół.
- Więc jak to rozegramy?
- Nie wiem, idziemy na żywioł.
Zapukali do drzwi. Nastoletnia właścicielka kilka chwil później stanęła w progu.
- O, cześć chłopcy. Co tu robicie tak wcześnie?
- Gdzie Veranika? - zapytali razem.
- Śpi jeszcze chyba...
W tej chwili właśnie dziewczyna zeszła po schodach.
- Hej, to ci strażacy!
- Tak, to my. - odparł sucho Winchester. - Możemy wejść?
- No... jasne, czemu nie. - w głosie Jillian brakowało przekonania.
Reszta potoczyła się szybko. Matti wyjął pistolet, czym wprawił w osłupienie nie tylko Jill i Veranikę, ale też Deana. Szok malował się na twarzach zebranych.
- Skąd go wziąłeś? - zielonooki otrząsnął się najszybciej.
- Z Twojego salonu. Gwarancja, że nasza nowa koleżanka nie będzie stawiała oporu.
- Nie uważasz, że to trochę zbyt wiele?
- Tak, ale nie mam zamiaru ryzykować.
Winchester przemógł się i ruszył w kierunku podejrzanej. Nie stawiała zbędnego oporu, gdy zatrzaskiwał jej kajdanki na rękach. Ewentualna ucieczka tylko zasugerowałaby chłopcom jej winę.
- Nazwijmy to aresztem domowym na czas bliżej nieokreślony. Chcielibyśmy dowiedzieć się o Tobie czegoś więcej.
Veranika siedziała skuta w pokoju brata Jillian. Pomimo oporów tej drugiej, Matti i Dean chwilowo dopięli swego. Mieli podejrzaną i zakładnika w jednym. Resztę poranka całej trójce zajęła rozmowa. Wyjątkowo to Fin miał najwięcej do powiedzenia. Wyjaśnił, że bariera to okrąg o promieniu 15 kilometrów, w środku zaś znajduje się elektrownia. Opowiedział o wątpliwościach innej wysłanniczki spoza miasta co do osoby Veraniki. Do znanej już każdemu opowieści o uzdrawiającym samego siebie Jamesie dodał własne spostrzeżenia dotyczące dość osobliwej kontroli nad czasem i równie zagadkowej niewidzialności Cynthii z Coates. Wspomniał o latającym wężu i plotkach o drapieżnych mewach. Być może jeszcze tydzień temu uznaliby go za wariata, ale w momencie, gdy świat stanął na głowie wszystko wydawało się możliwe.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Pią 21:38, 18 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|