Diana22
Odczytywacz
Dołączył: 18 Mar 2012
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Perdido Beach Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:29, 22 Wrz 2013 Temat postu: [Fan-Fict] Percabeth w Tartarze |
|
|
Hejka Dawno nie wchodziłam na forum, pewnie od około roku. Ale w przypływie weny ,,napisało mi się" takie a la opowiadanie o Percym i Annabeth w Tartarze. Wiem, że to nie o Gonie, ale liczę, że i to się spodoba. To nie jest skończone, ale jak się spodoba, mogę napisać dalej Tylko jedno, a właściwie dwa: Musiałam odebrać Percy'emu jego dobry humor, bo uważałam, że w Tartarze raczej nie powinien żartować. A poza tym oczywiście to co piszę nie jest adekwatne do mitologii. Niektóre rzeczy wymyśliłam
Ścisnął jej ramię mocno. Zrobił tak już enty raz w ciągu tych kilku dni, od kiedy spadli w te bezdenną czeluść. Niestety nie poruszyła się. Nie dała znaku życia.
Próbował wstać, też któryś już raz, tylko po to, żeby zdać sobie sprawę, że nie da rady. Spadali 9 dni i 9 nocy. Upadli, bogom dzięki, na pajęczynę Arahne. Czy sama to dla nich zrobiła, czy to był przypadek, nie wiedział. Ale nie chciał narzekać. Mimo wszystko żyli. A przynajmniej on.
Spojrzał zaniepokojony w kierunku jasnowłosej dziewczyny przy sobie. Zemdlała jeszcze, kiedy spadali. Omal nie wyślizgnęła się z jego uścisku. Teraz, już od kilku godzin leżała obok niego. W tej ciemności nie widział jej grymasu bólu na twarzy ani wykrzywionej nienaturalnie kostce, obwiązanej łupkami i folią bąbelkową.
Nie ruszał się. Ból i dezorientacja nie pozwalały mu na to. Zamiast tego zemdlał.
***
Percy?
Przewrócił się na drugi bok, omal nie zlatując z chroniącej ich pajęczyny.
Percy...
Uśmiechnął się. Uwielbiał jej głos. Zawsze dodawał mu otuchy. A w tak beznadziejnej sytuacji miał prawo do otuchy, chociaż we śnie.
- Percy...
Obudził się momentalnie, omal nie spadając. Otarł oczy, ale nadal nic nie widział, jedynie ciemne zarysy. Jakiś skał, pajęczyny i głowy dziewczyny, tuż przy jego. Nie mógł się powstrzymać. Złapał ją dziko w dłonie i przyciągnął do siebie w szalonym pocałunku. Nawet jeśli była nieprzytomna, to nic nie zmieniało. Pragnął tylko być blisko niej.
Odpowiedziała słabym pocałunkiem. Odpowiedziała! Percy puścił jej twarz i wymamrotał.
- Obudziłaś się?
Ledwo w ciemności dostrzegł jej kiwnięcie głową. A potem uśmiech.
- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Nie wiem. Nie miałem... zegarka. Ale długo. Bogowie, jak dobrze, że się obudziłaś.
- Często mnie całowałeś wtedy?
Zarumienił się z nadzieją, że tego nie zobaczy. I chyba nie zobaczyła, bo nic nie powiedziała. Zaryzykował.
- Trochę... Bałem się, że się nie obudzisz i zostaniemy tutaj na zawsze.
- Rozumiem - jej głos brzmiał nienaturalnie spokojnie i cicho, jakby namyślała się nad czymś. Ale Percy nie chciał jej na to pozwolić. Nie w Tartarze. Muszą ze sobą rozmawiać, inaczej oszaleją w tej ciemności i beznadziei. I opowiedział jej, co się stało od jej zemdlenia.
Annabeth rozejrzała się na tyle, ile mogła. Oceniała pajęczynę, ale nic innego nie mogła dostrzec.
- Daleko mamy do ziemi?
- Nie wiem. Jest za ciemno. Annabeth, ale ty chyba nie chcesz...
- Tak.
Percy głośno przełknął ślinę.
- A nie moglibyśmy zostać tu...?
- Nie - w jej głosie brzmiało zdecydowanie, którego nie spodziewał się usłyszeć. Momentalnie zrobiło mu się głupio, że sam się zawahał. Teraz już nie miał wątpliwości. Spróbował wstać i o dziwo udało mu się. Nie na długo, bo szybko się potknął na pajęczynie i byłby upadł, gdyby nie Annabeth, która go przytrzymała. Sama jednak nie wstała.
Percy przeszedł się kilka razy w tę i z powrotem, zanim przekonał się, że ,,szyb” Tartaru nie był szeroki. Pajęczyna była rozpostarta między jedną a drugą ścianą, nie wiadomo do czego umocowana. Spojrzał w dół, w bezdenną ciemność.
- Mamy latarkę?
Nie usłyszał nic i spojrzał w stronę zarysu Annabeth. O ile się nie mylił, nie patrzyła na niego, tylko na swoją kostkę. Bardzo się zdziwiła, gdy podniósł jej twarz i spojrzał na nią.
- Mam ambrozję - wymamrotał, zabarwiając swój głos odrobiną nadziei. Jeszcze zanim zdążyła się odezwać, wyciągnął batonik ambrozji i wcisnął jej do ręki. Annabeth bez słowa wgryzła się w niego. Usłyszał chrzęst a potem odgłosy ulgi - najpierw jej, potem jego. Oparta na jego ręce podniosła się i w tej samej chwili przyparła do niego jak do muru. Percy’ego tak to zaskoczyło, że nie zdążył zareagować właściwie.
- Eee... Annabeth? Co ty...
- Cicho, Glonomóżdżku - wyszeptała, czym wprawiła go w niesmak. Ale nie odezwał się. I słusznie. Pod ich stopami coś szło, a właściwie czołgało się. Mówili w grece, ale Percy rozumiał każde słowo. I wcale mu się nie podobało.
- Gdzie ci półbogowie? - zachrząkał jeden z nich nieludzkim, potwornym głosem, od którego Percy’emu zjeżyły się włosy na głowie.
- Może już uciekli? A może wcale się nie zjawili? - zaoponował drugi, łudząco podobnym głosem, minimalnie łagodniejszym.
- Zjawili się. Bogini nie skłamałaby. Sprawdźmy tam - uczucie wrażenia bliskości potworów minęło, ale Annabeth nie odsuwała się ani na centymetr. Było wiadome, że te potwory szukały ich - ale odeszły. I być może już tu tak szybko nie wrócą. A jednak Annabeth nadal dygotała i Percy zdał sobie sprawę, że on również.
- Percy... Musimy tam zejść - wyszeptała, przytulona do niego. Percy złapał ją za dłonie i spojrzał na nią. Ale nic nie powiedział - Musimy... dotrzeć do Wrót Śmierci. I je zamknąć.
- Ale wtedy... - nigdy nie wyjdziemy stąd. Zostaniemy tu na zawsze.
Annabeth nie pierwszy raz zaskoczyła go swoją umiejętnością czytania mu w myślach. Zwykle śmiał się z tego, teraz jednak jakoś nie potrafił.
- Wiem, Percy. Ale... musimy. Ktoś musi. Wypadło na nas. Najważniejsze...
- Że będziemy razem. Do końca - przerwał jej, ściskając mocno jej dłonie. Uśmiechnęła się. Autentycznie się uśmiechnęła, aż Percy chciał się roześmiać. Może była dla nich jakaś nadzieja.
- Dokładnie. A teraz wykombinujmy, jak się stąd wydostać.
***
Pierwszy potwór zaatakował ich zaraz po tym, jak z hukiem spadli na ziemię. Annabeth przeklinała siebie za to, że nie pomyślała o tym, ale już nie było za późno, kiedy jedna z ker wyskoczyła na nich z hukiem: tu jesteście, heroski! Walka z potworem dla niej i Percy’ego, wygłodniałych, wymęczonych i spragnionych, było ostatnim, czego pragnęli.
Oboje sięgnęli w tej samej chwili po broń.
Percy swój miecz znalazł, a Annabeth nie. Nie w porę zdała sobie sprawę, że sztylet spadł wraz z jej plecakiem do Tartaru - ale nie wylądował na pajęczynie. Musiał zostać porwany przez jakiegoś potwora.
Percy odepchnął ją na bok, zanim kera to zauważyła i sam porwał się na nią z Orkanem. Annabeth przyparła do ściany i oglądała całą walkę, która nie trwała zresztą długo. Kera również traciła siły przebywając w Tartarze. Zanim się obejrzała, Percy wskoczył na nią po raz ostatni, wyciągając z niej czerwonego od krwi Orkana. Spojrzał na nią. Nie było już tak ciemno jak na pajęczynie, więc widziała jego wymęczoną twarz. Nawet jemu walka w Tartarze przyniosła duży wysiłek.
- No? Kto jeszcze do pokonania?
***
Siedzieli w jakiejś ciemnej, zatęchłej norze, a la jaskini, przytuleni do siebie. Musiała zapaść noc, bo zrobiło się zimniej i ciemniej niż było. Wtedy wcisnęli się do jakiejś norki i przytulili się do siebie. Zapewniało im to minimum ciepła i bezpieczeństwa. A poza tym dodawało otuchy.
Percy jednocześnie przyciskał kawałek swoich spodni do krwawiącego policzka, zaś Annabeth raz po raz popijała resztkę nektaru. Jak uciekali, zapomniała o swojej kostce. A teraz to już jej chyba nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć. Annabeth jęknęła przeciągle, ale tak cicho, jak jej się udało.
- Głodna.
- Głodny - zgodził się Percy. Nie mieli sił na bardziej rozbudowane zdania. - Ale nie mamy jedzenia.
Annabeth pokiwała głową. Już niedługo to będzie ich największym problemem.
- Gdzie my właściwie mamy iść?
- Do Wrót Śmierci.
Nawet nie wykrzywiła się na żart.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Gdzie te Wrota?
Percy nie odpowiedział. Na tyle, ile mógł, puścił ją i podszedł do wyjścia z norki. Wyjrzał.
- Nadal ciemno. Nadal jest noc.
- Co ty nie powiesz - nie miała nastroju na takie rozmowy. Była głodna, zziębnięta i obolała. Pragnęła tylko pójść spać. Ale wiedziała, że i tak nie zaśnie.
- Wiesz, że nie znajdziemy tych Wrót sami. Poszliśmy w jedną stronę, ale może trzeba było iść w drugą?
- Tak uważasz?
- Uważasz?
To nie był głos Percy’ego ani Annabeth. To był obcy głos. Męski głos.
Oboje poderwali się w górę, uderzając głowami o sklepienie, ale niczego ani nikogo nie widzieli. Percy wyjrzał zza norki, ale tam też nikogo nie było. Spojrzeli po sobie i już chcieli z powrotem usiąść na ziemi, kiedy nieznajomy głos odezwał się znowu.
- Heroski. Biedne, zagubione heroski. Spłoszone. Idealne na ofiarę. Pysznie.
Miał męski, ale przesycony rozbawieniem głos. Wydawał się należeć do jakiegoś błazna. Po każdym słowie chichotał jak obłąkany, przez co Annabeth i Percy czuli się jeszcze mniej pewnie niż to możliwe. Annabeth bez rezultatów przeszukiwała umysł w poszukiwaniu potwora, który pasowałby do takiego głosu. Niestety, na nic nie wpadła.
- Oooo, heroski się nas boją? Oczywiście, biedne heroski czują się przerażone, bez jedzenia, bez ognia, szukając bezskutecznie Wrót Śmierci... nie znajdą ich, co?
Najwyraźniej ten głos prowadził z kimś dialog, ale nic się nie odezwało, kiedy kolejny obłąkany śmiech rozniósł się echem po jaskini. Annabeth spojrzała na Percy’ego i jednocześnie on na nią. To jakiś wariat...
- Kim jesteś? - zawołał Percy, ważąc w dłoni Orkana, gotowy do ataku.
- Kim jesteś - powtórzył głos, znowu wybuchając śmiechem. Dopiero po chwili był w stanie kontynuować. - Kim jesteś, herosku, dla tych potworów? Pożywieniem oczywiście.
- Nie pytałem cię o to - warknął Percy, przekrzykując salwę śmiechu. - Kim ty jesteś? Potworem, herosem czy może zwykłym wariatem?
- Percy - Annabeth rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Jeszcze tego im było trzeba, żeby horda potworów się na nich rzuciła. Ale o dziwo, nic takiego się nie stało.
- Wariaci, błaźni... Obłąkani... są mądrzejsi od ciebie, córo Ateny. Widzą wszystko. Słyszą wszystko. Tak, taaaak!
Annabeth zatkała uszy. Nie mogła słuchać tego obłąkanego. Przynosiło jej to autentyczny ból. Jednak mimo tego nadal słyszała głos. Dochodził jakby z wnętrza jej czaszki. Sprawiało jej to taki ból, zwłaszcza gdy obłąkany wykrzyczał ostatnie słowo. Osunęła się na kolana. Kątem oka zauważyła, że Percy podobnie.
- Czego.... chcesz? - wysapał Percy gdzieś w jej głowie. Pociemniało jej przed oczami. Nic nie widziała, niczego nie słyszała. Tylko te głosy w swojej głowie. Chciała krzyknąć, ale nie mogła.
- Czego chcę, herosku? To chyba jasne jak słoneczko, którego już nie ujrzycie - was - zawołał szaleńczo głos. Annabeth złapała się za głowę i jęknęła, nie starając się nawet zachowywać ciszy. Teraz tylko ten głos się liczył.
- Nas? - zapytał po długiej ciszy Percy. Cicho i spokojnie. Poddał się?
- Was, was. Wiem, co sobie myślicie, heroski. Jak ktoś taki mógłby pracować dla bogini? Otóż ja dla niej nie pracuję. Ja otóż jestem duchem Tartaru. Pilnuję uwięzionych tu dusz i zamieniam ich... w takich jak ja.
Annabeth nie potrafiła się powstrzymać i wykrzyczała długie, głośne: Nieeeeee! w swojej głowie. Nie mogła stać się kimś takim. Nie mogła stracić rozumu. Musieli znaleźć Wrota, zanim ten duszek zamieni ich w obłąkanych!
- Percy... - ledwo zdołała to powiedzieć na głos. Kątem oka zobaczyła, jak jego głowa drga nieznacznie, co oznaczało, że usłyszał, ale nie odpowiedział. Milczał, czekając na reakcję ducha.
- Ale wiecie co, heroski? Pomogę wam. Tak, właśnie zdecydowałem! Jestem po waszej stronie!
Kolejny cecha świadcząca o szaleństwie duszka: szybko zmieniał zdanie. Annabeth jednak nie miała ani sił, ani ochoty, żeby się nad tym zastanowić. Duch mógł szybko wrócić do swojej pierwszej decyzji. Percy chyba pomyślał o tym samym.
- Dziękujemy ci. Bogowie nie wiedzą, jak jesteśmy wdzięczni. Czy to znaczy, że pokażesz nam Wrota Śmierci.
Obłąkany śmiech mógł być potwierdzeniem, ale nie musiał. Czekali.
- Idźcie za moim głosem, heroski.
I po tym zapadła cisza.
***
Annabeth obudziła się po jakimś, nieokreślonym czasie, przytulona do Percy’ego. Nadal byli w tej norce. Nadal było nieznośnie zimno i ciemno, ale w obecności Percy’ego nie czuła się już tak zagubiona i przerażona. Poza tym obłąkany głos, niejaki duch Tartaru, zniknął. Nadal czuła jego obecność w swojej głowie, raz po raz jakieś chichoty, ale nie w takim stopniu, jak poprzednio. Teraz mogła się ruszać. Mogła myśleć. Nie uśmiechało jej się jednak kolejne spotkanie z duszkiem. Sam jego śmiech mógł doprowadzić do obłędu.
Percy nadal spał. Była ciekawa, jak on zniósł - i znosi - obecność duszka. Czy jego to też doprowadzi do obłędu? Miała nadzieję, że nie.
Wstała, starając się nie zbudzić Percy’ego, i wyszła z norki. Było już jaśniej. Nie dostrzegała w pobliżu żadnego potwora i usłyszała w swojej głowie śmiech z powodu jej głupiej nadziei.
- Oh, zamknij się - wymamrotała do siebie, na co duszek zaczął śmiać się jeszcze głośniej. Annabeth pokręciła głową, ale i to nie pomogło. Chciała w pewnej chwili uderzyć głową w ścianę, a zaraz później przeraziła się swoimi myślami. Duch działał szybciej niż podejrzewała. I niż by sobie życzyła.
Wróciła do norki i objęła się bezwładnym ramieniem Percy’ego. Przede wszystkim chciała być blisko niego, nawet w chwili śmierci. Właściwie niczego innego sobie nie życzyła.
Post został pochwalony 1 raz
|
|