|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Nicole
Super Silny
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 334
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:38, 19 Lut 2011 Temat postu: [Fan-fick] Po zachodzie słońca |
|
|
Kilka słów wyjaśnień. Tytuł taki, bo fabuła przyśniła mi się. Dosłownie! Tak się kończy pełnia i oglądanie zwiastuna do Plagi xD Zobaczycie, jak zrytą mam podświadomość. Nie zmieniam imion, przynajmniej będzie oryginalnie (czyt. autotematycznie). W zasadzie ze snu mogłabym zrobić jednopartówkę, ale jeśli się spodoba, to to rozwinę. No nic. Zapraszam na rozdział pierwszy.
1. Godzina zero
Wybiła godzina zero.
Ludzi zbudziło wycie syren. Caroline zerwała się z łóżka. „Już za późno!” pomyślała z paniką. Nad budynkiem przeleciał samolot z ogłuszającym hukiem, dom zatrząsł się, gdy pierwsze bomby spadły na miasto. Dziewczyna szarpnęła siostrę za ramię, w biegu wciągając buty i bluzę. Już po chwili wybiegły tylnym wyjściem z sierocińca wprost na parking, gdzie w umówionym miejscu czekał na nie Jake. Był przerażony, jednak uspokajał je. Siedmiolatka rozpłakała się, gdy skradzione auto ruszyło z piskiem opon, uciekając przed chaosem, jaki ze sobą niosła wojna. Caroline też się bała. Złamali regulamin? Chcieli przeżyć. A dla podrzędnego sierocińca brakło miejsca w schronie. Nie ich wina. To opiekunka podrzuciła im ten pomysł- by uciekli na północ. „Tam będzie spokojnie”, mówiła, a w jej głosie brzmiała ukryta nadzieja. „Musi się udać. Wam musi się udać” powtarzała, patrząc na rodzeństwo z dziwną tkliwością i nadzieją. Dała im list. Miały go dać jej synowi. Na kopercie widniało nic nie mówiące im imię i nazwisko, takie jak miała opiekunka- Temple. Ale gdzie go spotkają? Tego im nie powiedziała. Mieli jechać na północny zachód. "Ale przecież tam jest bariera, nie przejedziemy!” „Wam się uda, zobaczycie.” Nie tylko oni mieli zamiar uciec. Tylko że ludzie, których spotkali na drodze, jechali w drugim kierunku i samochód Jake’a odprowadzały klaksony.
-Jesteś pewna, że chodziło o północny- zachód?- spytał chłopak, ponuro wpatrując się w drogę przed siebie.- To ślepa uliczka!
-Uzgodniliśmy to przecież- w głosie blondynki zabrzmiała płaczliwa nuta.- Mi też to wydawało się bez sensu, przecież…
Urwała. Drogę zagrodziło im płonące drzewo- jakaś bomba spadła do lasu.
-Wysiadajcie, nie dam rady przejechać- rzucił Jacob nerwowo. Gabby już się obudziła; szeroko otwartymi ciemnoniebieskimi oczami, w których widniało oszołomienie, wpatrywała się to w siostrę, to w Jake’a. Wypadli z auta i biegiem ruszyli w stronę lasu. W oddali majaczyły sylwetki gór Trotter’s.
-Gazu!- krzyknął chłopak. Jego słowa zagłuszył ryk samolotów odrzutowych. Skulone postacie wbiegły między drzewa.
-Co teraz?
-Nie gadaj, tylko biegnij!
-Ale ja już nie mogę!- zawołała płaczliwie dziewczynka, nieporadnie próbując dogonić nastolatków. Jake obejrzał się przez ramię na gęstą zasłonę drzew i wziął dziecko na ręce. Biegli dalej, biegli, próbując oszukać śmierć szalejącą za plecami, biegli, by uciec od koszmaru, który stał się niejako ich udziałem. Echem po lesie niósł się stukot karabinu maszynowego.
-Ręce do góry- Caroline ujrzała wysoką postać w wojskowym mundurze i broń skierowaną na swoją klatkę piersiową. Krzyknęła.
-Nie strzelać!- zawołał Jake i puścił dziewczynkę. Podszedł do żołnierza.- Jesteśmy z wami, Co się dzieje? Przecież miało nie dojść do wojny…
-Mi to mówisz?- mruknął mężczyzna i machnął ręką, spoglądając za siebie.- To tylko cywile. W ogóle co tu robicie? Dlaczego nie jesteście w schronie?
-Nie starczyło miejsca- wyjaśniła dziewczyna i otarła mokre od łez policzki.- Wszyscy udawali, że to nic poważnego.
-Cóż, mniejsza o to- żołnierz rzucił karabin na ziemię.- Chodźcie, musicie być bezpieczni. Pospieszcie się!- ruszył w stronę obozu na polanie.
-Czemu tu tyle samolotów? One nic nam nie zrobią?- spytała Jake’a Caroline, spoglądając w niebo.
-To nasi, z bazy sił powietrznych w Evanston- odparł żołnierz, uprzedzając chłopaka. Stanął przy dowódcy i coś z nim uzgadniał. Po chwili odwrócił się do dzieci.
-Idźcie trzydzieści mil wzdłuż bariery, aż dojdziecie do tej bazy. Tam jest schron. Powołajcie się na generała Holdinga, to was wpuszczą- spojrzał niepewnie na dowódcę, który skinął lekko głową i zapalił papierosa.
-Trzymaj- szeregowy rzucił Jake’owi czarny pistolet.- Choć nie wydaje mi się, że może wam się przydać. Walki skupione są w mieście, nie przy kopule. Będziecie bezpieczni, mam nadzieję- uśmiechnął się niepewnie i podszedł do wciąż płaczącej Gabrielle.- Hej, mała, nie płacz- uklęknął przy niej z pogodnym uśmiechem.- Wszystko będzie dobrze.
Ta zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła w szaro-zielony mundur.
-Nie bój się- odsunął ją od siebie i chwycił za ramiona.- Dobrze?
Pokiwała głową, ale jej oczy nadal wypełnione były łzami.
-Obiecaj…
-Szeregowy Angel!- generał miał zmarszczone brwi, ale jego głos miał w sobie równocześnie i naganę, i przyzwolenie.
-Przepraszam- żołnierz wstał i rzucił dowódcy dziwne spojrzenie.- Idźcie już- zwrócił się do dzieci.- Z każdą minutą robi się coraz bardziej gorąco.
Jake wsunął broń za pasek spodni i chwycił dziewczynkę na ręce.
-Uważajcie na siebie- żołnierz odprowadził ich wzrokiem. Caroline spojrzała na niego z wdzięcznością. Nie zwlekając ruszyli, tak, jak radził im mężczyzna w mundurze. Zbliżało się południe, gdy krajobraz zmienił się. Zaczęli iść pod górę, po wzgórzach Trotter’s, w odległości metra od bariery.
-Jeszcze tylko jakieś dwadzieścia mil- powiedział Jake, odwrócił się i spojrzał na panoramę miasta za sobą. Widok nim wstrząsnął- niektóre budynki zmieniły się w gruzy, dym snuł się ulicami, gdzieniegdzie mury lizały języki ognia. Ani śladu żywej duszy. Czasem tylko żołnierze przebiegali przez ulicę, by skryć się przed wrogiem.
-To straszne- Caroline zadrżała.- Kto przypuszczał, że dojdzie do wojny? Do TAKIEJ wojny…
Jake chwycił ją za rękę.
-Nie patrz na to. Chodźmy. Zastanawia mnie jedno. Dlaczego temu szeregowemu tak zależało, byśmy znaleźli schron?
Jake milczał. Kopuła rozszerzyła się- tworzyła bardzo rozległe koło. Stanęli przed nią i Jake, jakby sprawdzając, położył na niej dłoń. Zaraz ją cofnął, wzdrygnąwszy się.
-Nie wiem. Przecież… Nie, to wykluczone, oni nie mogą użyć tej bomby, to byłby koniec…- mruknął bardziej do siebie niż do niej. Podeszła do niego i, jak on, dotknęła bariery. Jednak jej nie poraził prąd- jej dłoń przeniknęła przez barierę, jakby to była tafla wody. Szybko cofnęła rękę i spojrzała z zaskoczeniem na chłopaka.
-Widziałeś…?- znów nie dokończyła. Coś jej przerwało. Stłumiony huk, od którego zadrżała ziemia, a drzewa ugięły się przed niewidzialnym podmuchem.
-Co, do diabła?- mruknął Jake i odwrócił się. To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach.
-O Boże…- jęknęła Caroline.- O Boże, to nie może być prawda…
Na wprost nich, zajmując niemal całe niebo widniał wysoki grzyb, którego pochodzenie mogło być tylko jedno.
-Użyli jej! Boże, to koniec!- krzyknęła dziewczyna histerycznie, chwytając Jake’a za rękę. Gabrielle obudziła się. Przetarła oczy. I zaraz je zamknęła. To było zbyt straszne.
-Szybko, uciekajmy!
-Nie damy rady- szepnął chłopak, spoglądając na rosnącą chmurę na niebie. Do ich uszu doszedł głos jakby toczącej się lawiny. Fala uderzeniowa niszczyła wszystko, co napotkała na swojej drodze.- Jest za późno.
-Nie mów tak! Chodź, wejdziemy do kopuły!- szarpnęła go za rękę.
-Niby w jaki sposób?
Gabby stanęła na ziemi i zrobiła krok w stronę bariery. Przeniknęła przez nią, jakby to było powietrze. Uderzył w nich gorący podmuch.
-Chodź ze mną!- pociągnęła go za rękę. Ona to potrafiła; on nie. On został na zewnątrz, nie mogąc pokonać naelektryzowanej bariery.
-Nie zostawiaj mnie! Jake!
Odwrócił się do niej. Fala uderzeniowa była coraz bliżej. Wiedział o tym. I uśmiechał się.
-Wszystko będzie dobrze, Caroll. Zobaczysz.
Położył dłoń na kopule. Ona, płacząc, zrobiła to samo. Przez łzy widziała jego twarz- łagodną, spokojną i uśmiechniętą.
-Jake!- wyszlochała. Jeszcze chwilę widziała jego twarz. Późnej świat poza kopułą ogarnęła ciemność.
Nie wiedziała, ile tak stoi. Kilka minut temu rozmawiała z Jacobem, teraz już go nie było. Upadła na ziemię, trzęsąc się. Co się stało? Dlaczego im udało się przedostać przez kopułę, a jemu nie? Co teraz będzie? Dlaczego pod kopułą świat pozostał takim, jakim był kiedyś? Jęknęła głucho i zrzuciła plecak na ziemię. Podeszła do niej Gabrielle, roztrzęsiona, niepewna.
-Nie płacz- poprosiła, siadając obok siostry.- Wszystko będzie dobrze- szepnęła, wtulając się w jej ramię.
Długo trwało, zanim Caroline uspokoiła się całkowicie. To był koniec, koniec wszystkiego. Teraz miało być inaczej. Spełniło się marzenie tysięcy- była wewnątrz kopuły, wewnątrz, jak mówili, ETAPu. Wcale jej to nie cieszyło.
Zapadł zmrok, gdy ruszyły dalej. Dokąd? Nie wiedziały.
-Pan jest pasterzem moim- zanuciła nagle Gabby, mocniej ściskając dłoń siostry.-Niczego mi nie braknie, na zielonych niwach pasie mnie. Caroline zaśmiała się przez łzy i dokończyła z siostrą.
-Choćbym nawet zszedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną…
-Naprawdę nie boicie się zła?
Caroline krzyknęła, zaskoczona. Głos z ciemności był cichy i drwiący.
-Kto tu jest?- spytała, rozglądając się, jednak nie dojrzała nikogo. Między drzewami panował zbyt duży mrok.
-Kim wy, do cholery, jesteście?- spytał pogodnie mężczyzna, wchodząc w krąg rozchwianego światła, rzucanego przez zamglony księżyc. W jednej ręce miał karabin maszynowy, którym celował w dziewczęta, druga ręką przyprawiła je o mdłości. Gabrielle zaczęła krzyczeć, gdy zobaczyła, że jego ręka nie jest ręką człowieka. On zaśmiał się.
-Będę musiał powtórzyć pytanie? Uprzedzam, bardzo tego nie lubię. Dla własnego dobra wiedzcie, że lepiej mnie nie denerwować- uśmiechnął się szeroko i zrobił krok w ich stronę. Caroline stanęła przed siostrą, ale nie mogła się odezwać. Jej gardło ściskał strach.
-Więc…?- mężczyzna uniósł ramię, z którego wyrastał jakby długi, wijący się wąż. Macka strzeliła w powietrzu, a Caroline zamknęła oczy. Rozległ się dźwięk odbezpieczanej broni.
Dziewczyna zacisnęła powieki i znów się cofnęła tak, by chronić siostrę. „Boże, proszę… Uratuj nas.”
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:09, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
O kurczę - nieźle pokręcone masz te sny. Uwielbiam to! Chcę kolejną część, tak, tak, proszę!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose
Wykrywacz Kłamstw
Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Wyspa Crabclaw Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 16:34, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Czemu ja nie mam takich snów?! Kontynuuj, jak najszybciej! Marzenie tysięcy....znaleźć się w ETAP-ie? Dorosły Drake? Wojna atomowa? Nie no, zamurowało mnie całkowicie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kate
Przenikacz
Dołączył: 27 Gru 2010
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tarczyn (k.Warszawy) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 16:54, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
<--- To jest moja reakcja. Masz świetne sny. Najdziwniejsze... Dorosły Drake? Już nawet nie to, że dziewczynki przeszły przez kopułę, ale... Dorosły Drake? O kurcze. Musisz to kontynuować.. Bardzo mi się spodobało.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nicole
Super Silny
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 334
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:06, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ciekawe, nie użyłam imienia, a wszyscy wiedzą, o kogo chodzi... Fenomen Drake'a, ot. xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Constance
Super Silny
Dołączył: 01 Lut 2011
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:15, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ja nieraz też mam osobliwe sny, ale GONE nigdy mi się nie śni .
Pomysł świetny i mam nadzieję, że to nie będzie jednopartówka!
Czekam na kolejną część z niecierpliwością .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nefeid
Kurczak
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:16, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Słów mi po prostu brakuje. Oryginalne. ZDECYDOWANIE musisz to rozwinąć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Fire-mup
Biczoręki
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 17:29, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nicole napisał: | Ciekawe, nie użyłam imienia, a wszyscy wiedzą, o kogo chodzi... Fenomen Drake'a, ot. xD |
No wiesz, z początku rozważałam wszystkich możliwych gości z mackami jakich znam. Miałam z tym niezły dylemat, serio. Ale w końcu strzeliłam na pierwszego lepszego i nie uwierzysz.... - Zgadłam!
Ff jest po prostu świetny. Widzę, że nie tylko ja czerpię swoje pomysły na opowiadania ze snów.
Nicole - ubóstwiam twoją oryginalność, napięcie, które wprowadzasz i barwne opisy. Nigdy nie myślałam o barierze w ten sposób - tzn, że nastolatki mogą wejść do środka. To jest genialne. Czekam na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nicole
Super Silny
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 334
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 20:50, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Powiem tylk tyle: to naprawdę miało być krótsze! Ale nie wyszło. Pięć stron Worda to mój rekord xD Obiecuję, następne nie będą tak długie
2. Kiedy mnie zabiorą...
-Ale my nie zrobiłyśmy nic złego- szepnęła Caroline, zagryzając wargi.- Nic nie zrobiłyśmy. Dlaczego… Niech nas pan zostawi w spokoju.
Otworzyła oczy.
-Proszę, niech pan nie robi nam krzywdy…
Uśmiech mężczyzny stał się szeroki, jak uśmiech rekina. Twarde oczy nie wyrażały żadnych emocji.
-Zła odpowiedź.
Była jedna rzecz, której szczerze nienawidził. Skamlenie o litość. Trochę go to bawiło, ale nie znosił tego. Zbyt wiele razy wysłuchiwał błagań, próśb, zbyt wiele razy. Ludzie mogli by być troszkę oryginalniejsi.
-Przykro mi- rzucił pogodnie i wycelował w nie, mrużąc jedno oko.
Caroline działała instynktownie, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co robi.
-Biegnij!- krzyknęła, ciągnąc trzęsącą się ze strachu siostrę za rękę. Ucieczka zdawała się być najlepszym i jedynym wyjściem. Co z tego, że uciekały przed dorosłym, w dodatku uzbrojonym i… dziwnym.- Biegnij, Gabby!
Mężczyzna westchnął ciężko i odwinął mackę. To było takie typowe…
Coś silnego obwinęło się wokół kostki dziewczyny. Przewróciła się, odruchowo puszczając dłoń siostry. Ta stanęła za drzewem, nie wiedząc, co robić, głucha na wołanie Caroll.
-Uciekaj!
Mężczyzna westchnął raz jeszcze i przyciągnął dziewczynę pod swoje nogi.
-Pytałem, kim jesteście- wycedził mężczyzna, odwijając mackę.- I skąd tu się wzięłyście.
Dziewczyna milczała, nie mogąc przestać zadawać sobie pytania, czy to nie sen.
-Gadaj!
-Nic ci nie powiem, wariacie- powiedziała z triumfalnym uśmieszkiem i wciąż leżąc, wyciągnęła nogę i kopnęła mężczyznę między nogi. Gdy zwinął się z bólu, wstała, omal znów się nie przewracając i podbiegła do Gabrielle.
-Chodź, mała, uciekamy- szepnęła, odwracając się za siebie z przerażeniem. Chwyciła plecak i zarzuciła na ramię. Nie zrobiły kroku. Nie zdążyły. Koło głowy Caroline świsnęły kule, kora odprysnęła w kilku miejscach. Dziewczyna zamarła, w przeciwieństwie do Gabby, która o mało nie zemdlała ze strachu.
-Bardzo sprytne- szepnął i szarpnął Caroline za włosy. Gdy krzyknęła cienko, zaśmiał się cicho.- A tymczasem…- puścił salwę z karabinu w kierunku małej dziewczynki, która skuliła się. Czuła, jak w nogi uderza ją ziemia, rozbryzgująca spod kul. Krzyczała, a łzy ciekły po jej bladej twarzy.
-Dobra! Powiem ci, co chcesz wiedzieć, powiem ci, ale pozwól jej odejść- załkała Caroline, równocześnie ze strachem i złością.-Wypuść ją, to powiem ci wszystko, ale wypuść ją…
Mężczyzna uśmiechnął się z politowaniem.
-Oczywiście, moja droga. Niech sobie idzie, gdzie chce.
-Idź, Gabby. Uciekaj- rzuciła Caroline, siląc się na pogodny ton. Otarła twarz.- Idź. Później do ciebie dołączę.
-Nie liczyłbym na to- szepnął jej do ucha i zaśmiał się.- Idziemy- warknął, przykładając lufę karabinu do jej pleców i popchnął ją. Nawet nie starała się udawać, że się nie boi.
-Jest pan żołnierzem?- spytała cicho po kilkunastu minutach marszu, gdy szloch Gabrielle ucichł i zapadła cisza.
-Co?- parsknął niewesołym śmiechem.- A wyglądam na żołnierza?
Coś w jego głosie przeraził ją. Jakieś bezbrzeżne okrucieństwo i brak zahamowań.
-Ja tylko…
-Zamknij się.
-To w takim razie…
-Powiedziałem, zamilcz- nie podniósł głosu, ale była mu posłuszna. Popchnął ją tak, że upadła na ziemię i zdarła sobie kolano do krwi.
-Sierota z ciebie- mruknął z rozbawieniem. Posłała mu mordercze spojrzenie. To przypadek, on przecież nie wie, że jest z domu dziecka!
-Wstawaj- rzucił i podszedł do samochodu.-Wsiądziesz sama, czy ci pomóc?
Dziewczyna milczała, ale posłusznie wsiadła do czerwonego sportowego wozu. Nim ruszyli, chłopak zawiązał na jej oczach czarną chustkę. Zaśmiał się w odpowiedzi na pytanie, po co ta cała szopka. Kazał jej się przypiąć i ruszyli. W całkowitej, martwej ciszy. Materiał chustki powoli przesiąkał łzami.
-Jesteśmy na miejscu- rzucił mężczyzna wesoło i zatrzymał auto.- Nie rób tego- uśmiechnął się, gdy spróbowała ściągnąć chustkę z oczu.
-Ale…
-Za dużo gadasz, wiesz? – otworzył jej drzwi i podał rękę. Wyszarpnęła się jednak.
-Zostaw mnie!
Westchnął i zamknął drzwi.
Przed Caroline pojawiła się szansa; kto wie, czy nie jedyna. Musiała ją wykorzystać. Szarpnięciem zdarła chustę z oczu i ruszyła biegiem przed siebie, w stronę zabudowań. Modliła się, gorliwie jak jeszcze nigdy. Ale to nie pomogło- ten demon w ludzkiej skórze był szybszy. Upadła, jak poprzednio, pociągnięta za kostkę.
-To był błąd- wycedził wolno mężczyzna, pochylając się nad nią. Od uderzenia w twarz świat zawirował. Jak przez mgłę czuła, jak wlecze ją po ziemi, później po schodach, a na koniec sadza na krześle i przywiązuje do niego ręce i nogi. Rzeczywistość przed jej oczami była czarna i pełna bólu. Na wpółświadomie, ale z narastającym przerażeniem dziewczyna uświadomiła sobie, że to przecież dopiero początek.
Gabby otarła mokre policzki i ruszyła w przeciwną stronę niż siostra z dziwnym mężczyzną. Czuła się jak Antygona, postawiona przed konfliktem tragicznym- gdyby poszła za nimi, on zrobiłby jej krzywdę. Jeśli pójdzie gdzieś indziej, niechybnie się zgubi. Mogłaby co prawda, starym sposobem, sprawdzić mech na drzewach i kierować się na północ, ale żadnego mchu na wyschniętych drzewach nie było. Ze strachu zapomniała już, jak się wyznacza kierunki, patrząc w gwiazdy. Wzruszyła ramionami i zapięła bluzę. Na szczęście nie było całkiem ciemno- niebo nad kopułą płonęło czerwienią przechodzącą w pomarańcz. Kiedyś o tym czytała- po wybuchu atomowym niebo dziwnie się zachowuje. Z łatwością mijała więc drzewa i krzewy, ale i tak nogi miała podrapane, a spodnie podarte. Strach powoli mijał, zmniejszał się poziom adrenaliny, pozostawało uczucie pustki i przygnębienia. „I bezbrzeżna samotność”, pomyślała ze smutkiem, spoglądając w niebo. Nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna, mimo że całe jej dzieciństwo otaczały mury sierocińca. Nie była jednak całkiem sama- gdy rodzice ją zostawili, dowiedziała się, że w sierocińcu jest jej starsza siostra, Caroline. Było jej raźniej dorastać z kimś bliskim. Bardzo lubiła także panią pielęgniarkę, pracującą w sierocińcu. Jednak i tak odstawała od reszty apatycznych sierot. Zawsze zadawała tysiące pytań, czytywała Szekspira i Goethe’go, chciała błyszczeć w towarzystwie swoją elokwencją. „Na co mi teraz elokwencja, skoro nie wiem nawet, czy istnieje coś, do czego idę?” Potknęła się nagle o wystający korzeń. Odruchowo podparła się dłońmi i zdarła je o kamienie. Usiadła pod drzewem, patrząc na dziurę w jeansach na kolanie.
-Czy to w ogóle ma jakiś sens?- spytała głośno, rzucając ku niebu spojrzenie pełne wyrzutu, a po jej umorusanym ziemią policzku powoli spłynęła jedna łza.-Nie, Gabby, musisz wziąć się w garść- zadecydowała i wstała.- Tylko gdzie ja mam iść?- rozejrzała się bezradnie, po czym okręciła wokół własnej osi z zamkniętymi oczami. I ruszyła przed siebie.
Jednak jej siedmioletnie nogi szybko się zmęczyły. Po godzinie marszu tempo zwolniło, po dwóch zataczała się, jakby była pijana. Po trzeciej płakała, widząc przed sobą tylko drzewa i wzgórza, i drzewa i wzgórz, i niezliczoną ilość krzaków, zarośli i połamanych gałęzi.
-To bez sensu- załkała, opierając się o drzewo. Panowała zupełna cisza. Nie śpiewał żaden ptak. Nie szeleściły liście. Nie było żadnego wiatru. Chyba się zdrzemnęła, bo nagle znalazła się na warstwie zeschłych liści z ręką pod policzkiem. Zadrżała z zimna i ziewnęła. Ile minęło czasu? Nie potrafiła określić. Było jaśniej, to pewne. I chłodniej. Wstała i otrzepała z ziemi. „Caroline nie chciałaby, żebym tu została”, przemknęło jej przez myśl, niczym lśnienie błyskawicy. Jasna myśl przywróciła jej rozsądek.
Następne kroki postawiła już z niezachwianą pewnością, że będzie szła tak długo, dopóki do czegoś nie dojdzie. Tak jak ta, która „Pokochała Toma Gordona”. Jakże losy ludzkie się dziwnie układają… Nigdy by nie przypuszczała, że znajdzie się pod kopułą, że miejsce kaźni będzie jej azylem. Cóż, niekoniecznie. Nie wiedział, kim jest mężczyzna, który zabrał jej siostrę, ale wiedziała, że ma powody, by się go bać. Jeżeli miała uciekać, to jak najdalej od niego. Jeżeli do ludzi, to tylko do tych, którzy jej pomogą. Jeżeli straciła nadzieję, to coś sprawiło, że ją odzyskała. Widok, który ujrzała po wejściu na wyjątkowo wysokie wzgórze. Przed nią rozpościerało się tętniące życiem miasteczko, słynne na cały świat Perdido Beach. Zbiegała ze wzgórza jak na skrzydłach, z uśmiechem na zmęczonej twarzy. Kilka razy się przewróciła, ale tym razem się nie przejmowała. Nagle zatrzymała się. A co, jeśli to miasteczko też jest opanowane przez ludzi pokroju tamtego mężczyzny- węża? Zbladła nagle, a radość uleciała z niej jak z pękniętej bańki mydlanej. Jej ciemnoniebieskie oczy zaszkliły się. „Co ja mam teraz zrobić?”
-Cześć.
Gabrielle krzyknęła, zaskoczona, i odwróciła się gwałtownie. Tuż przed nią stała drobna brązowowłosa kobieta ubrana w dżinsowe rybaczki i bluzkę na krótki rękaw. Dziewczynka mogłaby przysiąc, że nie widziała, jak ona się zbliżyła, zamiast tego usłyszała krótki pęd powietrza.
-Co, zwiałaś?- kobieta zaśmiała się perliście.- Johnny będzie niezadowolony…
Wyciągnęła zza paska spodni krótkofalówkę.
-Edilio, fałszywy alarm. To… To tylko dziecko. Bez odbioru- posłała Gabby przepraszający uśmiech. I zaczęła jej się przyglądać. Długo, natarczywie. Gdzieś, kiedyś… Nie, chyba w innym życiu.
-Jaki Johnny? Zwiałam? Z czego? W zasadzie, to chyba tak, ale nie wiem, o czym mówisz. Ja się zgubiłam, i był żołnierz, i taki dziwny… Taki mężczyzna, i… Było ciemno, ja… Ja… Chcę do domu…- zagryzła wargi, by nie wybuchnąć płaczem.
Kobieta przyglądała jej się w milczeniu.
-Chodź ze mną- podała jej rękę. Najpierw dziewczynka spojrzała na nią nieufnie, ale zaraz mocno zacisnęła palce na jej dłoni.- A tak w ogóle…- kobieta zerknęła badawczym wzrokiem na przestraszoną dziewczynkę.-… to jestem Brianna. Ale możesz na mnie mówić Bryza, jak chcesz- znów się zaśmiała, a Gabrielle pierwszy raz pomyślała, że może tutaj nie jest tak strasznie, jak jej się wydawało.
-Gdzie mnie prowadzisz?- spytała Gabrielle, gdy zeszły ze wzgórza. Pierwszy raz się odezwała- milczała dobre pół godziny, ignorując pytania zadawane przez Briannę.
-Jak to gdzie? To przedszkola. Ile masz lat? Sześć? Siedem? Do szkoły jesteś za mała…
Gabby skrzywiła się.
-Do przedszkola? Nigdy nie chodziłam do przedszkola. Co tam się robi?
Brianna spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-Nigdy nie byłaś w przedszkolu? To gdzie dorastałaś?
-W sierocińcu- wyjaśniła ze smutkiem dziewczynka, wbijając wzrok w drogę.
Przez moment panowała cisza.
-Dobra, zaraz zobaczymy, czy Johnny da radę załatwić ci wolne miejsce- powiedziała Brianna, gdy stanęły przed budynkiem pomalowanym na wesołe kolory. „Przedszkole Dzieci ETAPu”, głosił napis nad wejściem.
-Muszę?
Jednak cichy głos tym razem zignorowała Brianna i wprowadziła ją do budynku. Od razu otoczył je gwar i śmiech, dobiegający zza drzwi po lewej stronie korytarza.
-Hej, Johnny- zawołała Brianna, otwierając drzwi. Na środku przestronnego pomieszczenia z opaską na oczach stał mężczyzna, w ubraniu poplamionym farbą i potarganymi włosami. Wokół jego nóg, piszcząc, biegały małe dzieci. Mężczyzna ściągnął opaskę.
-Witaj, Bryzo- uśmiechnął się szeroko.- Przyłączysz się?- spytał, puszczając jej oko.- A to co za maleństwo?
Johnny spojrzał na nią. I zbladł lekko.
-Zauważyłeś?- spytała szeptem, rzucając Gabrielle ukradkowe spojrzenie.
-Nie sposób nie zauważyć. Podobieństwo jest uderzające- mruknął, chwytając jakiegoś malucha na ręce.- Co się stało?
-Znalazłam ją na wzgórzu, pod lasem. Plącze się, nic mi nie powiedziała. Ale nie wygląda, jakby coś ukrywała…
-I co my mamy z tobą zrobić?- spojrzał na nią, jednak nie uśmiechał już się tak przyjaźnie.
Za to Gabrielle szeroko się uśmiechnęła. Przypomniała sobie. „Musicie poszukać mojego syna. I dać mu tę kopertę”, opiekunka zaczęła coś pisać pospiesznie na białym papierze. „Trzymaj, Caroline. Od tego bardzo wiele zależy.”
Tylko co było na kopercie? Co?
-Muszę znaleźć Sama Temple- oznajmiła dziewczynka triumfalnie.
-Co?- Bryza parsknęła śmiechem. Rozległ się pisk, dobiegający z jej kieszeni.- Wybacz- mruknęła do Johna i chwyciła krótkofalówkę.- Tak, szefie, zaraz będę. Bez odbioru. John, zajmiesz się nią? Edilio mnie woła.
-Jasne, leć- mężczyzna machnął ręką i uśmiechnął się do niej. Już jej nie było.
-Sam Temple? Po co ci on?- spytał dziewczynkę. Ta wzruszyła ramionami.- Jill?- zawołał w głąb pokoju, gdzie w rogu nastolatka, ubrana w kwiecistą sukienkę usypiała kołysanką dziecko. Podeszła do nich i spojrzała na mężczyznę wyczekująco.- Zaprowadź małą do ratusza.
-Po co?- dziewczyna zmarszczyła brwi.- Chce należeć do Rady?
-Szuka Sama- wyjaśnił John cierpliwie.- Zresztą spójrz na nią. Tylko na nią spójrz.
-Taak- odparła Jill przeciągle. Gabby zauważyła, że ma bardzo miły, łagodny głos.- Chyba tylko Sam może to… Może to…
-Wyjaśnić?
-Właśnie. Dobra, to idę- zadecydowała Jill i chwyciła dziewczynkę za rękę.- Chodź, mała. Poszukamy twojego Sama.
Tym razem szły w całkowitym milczeniu. Gabby nie zadawała pytań- już się nauczyła, że dorośli nigdy nie odpowiadają szczerze.
-Wiesz, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku, Sam Temple uratował mi życie- zaczęła nagle cichym, odległym głosem.
-A coś się stało?- wbrew sobie dziewczynka się odezwała. Słowa Jill ją zaciekawiły.
-Wiesz, pewnym osobom nie spodobało się, że… Nieważne- urwała nagle. Otworzyła przed Gabby wielkie, drewniane drzwi i poprowadziła najpierw prosto korytarzem, później schodami na pierwsze piętro i znów korytarzem, aż do drzwi pod oknem. Zapukała po chwili wahania.
-Proszę- rozległ się stłumiony, cichy, ale zdecydowany męski głos. Jill powoli otworzyła drzwi.
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Nicole dnia Śro 14:57, 23 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nefeid
Kurczak
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:03, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Tak! To jest wspaniałe, cudowne, po prostu...
"Pokochała Tima Gordona"
I wiesz... mnie tam nie przeszkadza, że długie, wręcz przeciwnie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nefeid dnia Sob 13:18, 16 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:43, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Zdecydowanie Twój najlepszy rozdział w ogóle! Ta scenka z Drakiem...... po prostu brak mi słów. Idealnie dobrane słowa i szczypta czarnego, chciałoby się rzec biczorękiego humoru. Nie ma to tamto - świetne. Dalej, ja chcę więcej, więcej!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Medium
Odczytywacz
Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 179
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:01, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Też bym chciała mieć takie sny. To jest niesamowite i niech będzie jak najdłuższe. Scenka z Drakem świetna. I bardzo zastanawia mnie do kogo ta mała jest podobna, zresztą ma super charakter. Postacie są bardzo ciekawe, a akcja wciągająca i intrygująca. Nie mogę się doczekać dalszej części. Mam nadzieje, że wstawisz wkrótce.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose
Wykrywacz Kłamstw
Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Wyspa Crabclaw Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:19, 22 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
To. Jest. Czysty . Geniusz! Po prostu geniusz! Prooooooooooooszę doodaj następną część! Do kogo podobna jest Gabby? i jak, u licha dzieciaki z ETAP-u zbutowały metropolię? Ja już nie wyrabiam. Po prostu chcę wiedzieć co będzie dalej!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Constance
Super Silny
Dołączył: 01 Lut 2011
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:40, 23 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Super! Och, chcę zobaczyć więcej dorosłych bohaterów GONE w twoim wyobrażeniu !
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Fire-mup
Biczoręki
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:33, 23 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
O mein Got!!!!
Mam masę domysłów, musisz mi koniecznie zdradzić co będzie dalej, bo nie bedę mogła spać po nocach!!!!!
Aha, mówiłam Ci już kiedyś, że jesteś genialna?
Sreio?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
jamata
Pirokinetyk
Dołączył: 23 Cze 2010
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:35, 23 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Trzyma w napięciu. Normalnie ekstra !
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kate
Przenikacz
Dołączył: 27 Gru 2010
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tarczyn (k.Warszawy) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 11:58, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Wszyscy dorośli... Świetnie! Zawsze mnie zastanawiało jak to by było gdyby w ETAP-ie byli dorośli... Zastanawia mnie czy zawierali jakieś małżeństwa. Czy połączyłaś ich w pary i kto jest z kim? xD
Ach.. No i jeszcze ta Gabby.. Do kogo ona jest podobna?...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nicole
Super Silny
Dołączył: 25 Paź 2010
Posty: 334
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:48, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Znowu, znowu! mi wyszło za długie. Ale tak chyba miało być, nie potrafiłam nic skrócić. I przepraszam adminów i czytelników za wulgaryzmy. Wiem, nie powinnam, bo to zabronione, ale nie mogłam napisać inaczej. Pewnie dostanę bana czy coś tam. W każdym razie przepraszam.
3. Pani koszmarów
Do świadomości przywróciła ją zimna woda, wylana z wiadra na jej głowę.
-Pobudka, skarbie- mężczyzna uśmiechnął się pogodnie i usiadł na parapecie naprzeciw jej krzesła.- Jak się spało?
Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy strugi lodowato zimnej wody spłynęły po jej karku. Była przywiązana sznurem do krzesła. Szarpnęła się. Na nic. Mężczyzna się zaśmiał, widząc jej daremne zmagania.
-O co ci chodzi?- spytała dziewczyna zimno, z trudem hamując wściekłość.
-Nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na „ty”- odpowiedział wolno, zwężając oczy.- A gdzie zwrot per pan? To było urocze.
-Nie zasłużyłeś na jakąkolwiek formę szacunku- splunęła mu pod nogi i dmuchnęła na mokry kosmyk, który wchodził jej w oczy.
Mężczyzna pobladł lekko, a jego twarz wykrzywił grymas wściekłości. Wstał szybko i zbliżył swoją twarz do jej.
-Nie życzę sobie, smarkulo, takich odpowiedzi- wysyczał jej do ucha.
-Innych ode mnie nie usłyszysz- odparła odważnie, choć była przerażona. Nie pokazywała jednak tego po sobie.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
-Jaka odważna gówniara mi się trafiła…
Szybkim ruchem dłoni wymierzył jej policzek. Głowa dziewczyny odskoczyła do tyłu, a z jej ust wyrwał się zaskoczony jęk. Milczała jednak. Po chwili uniosła głowę. Policzek palił żywym ogniem, ale nie mogła dać mu tej satysfakcji.
-Mów, kto cię przysłał. Dlaczego złamałaś umowę- jego oczy płonęły dziwnym blaskiem.- Mów!
-Pieprz się- powiedziała beznamiętnie, wpatrując się w stalowe, twarde oczy. Nie wiedziała, czemu tak się zachowywała. Może dlatego, że nie miała pojęcia, o czym ten człowiek mówi. A może dlatego, że wyczuła, że nie powinna w ogóle nic mówić, bo albo on to wykorzysta, albo znajdzie powód do rozpoczęcia wojny. Albo po prostu przekroczyła granicę między odwagą i głupotą.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy. I znów je zwęził.
-Skarbie, znam sposoby, by wydobywać informację z ludzi, którzy coś ukrywają. Powiedz teraz, to oszczędzisz sobie bólu.
Dziewczyna nadal milczała, choć nie była tak pewna jak przed chwilą.
-Powiedz- mężczyzna uklęknął przy niej. Jego ton nawet można by uznać za przyjazny.- To Sammy cię przysłał? Na przeszpiegi? Dla kogo pracujesz? Po co przyszłaś?
Nie od razu Caroline zorientowała się, o jakiego „Sammy’ego” chodzi temu mężczyźnie. Gdy się domyśliła, zbladła i stwierdziła, że koperta nie może dostać się do jego rąk. A zdradziecki plecak leżał przy ścianie, jakieś trzy metry za nią.
-Tym razem nie będę się powtarzał- powiedział mężczyzna powoli.
Brak odzewu.
-Cóż, to tylko i wyłącznie twoja wina- westchnął ciężko i uśmiechnął się drapieżnie. Chwycił jej dłoń, mimo że próbowała zacisnąć palce na oparciu krzesła. Sznur boleśnie wbił jej się w nadgarstek.
Mężczyzna miał zimną, silną rękę.
-Grasz na gitarze? Pianinie? Malujesz?- spytał pogodnie.- W każdym razie palce już ci się na nic nie przydadzą.
Bez ostrzeżenia wygiął jej wskazujący palec do tyłu tak, że niemal dotknął nadgarstka. Gdy usłyszał satysfakcjonujące chrupnięcie i krzyk zaraz po nim, zaśmiał się.
-Boli, co? Spróbujmy jeszcze raz. Dla kogo pracujesz? Kto cię przysłał? Po co tu przyszłaś?
Chwycił pozostałe palce.
-Nie rób tego…- wyszeptała dziewczyna przez łzy, z przerażeniem wpatrując się w bezlitosne oczy oprawcy.
-To twój wybór- posłał jej drwiący uśmiech i wygiął palce do tyłu.
Dziewczyna krzyczała jak jeszcze nigdy w życiu. Nigdy nie doświadczyła takiego bólu. Zrobiło jej się niedobrze. Zacisnęła powieki.
-Nic ci nie powiem!- krzyknęła, odchylając głowę do tyłu. Zadygotała, gdy zmiażdżył jej palce. Każde pęknięcie kości słyszała nad wyraz głośno. Szlochała, zagryzając wargi.
-Muszę przyznać, skarbie, że zaimponowałaś mi- powiedział mężczyzna i wstał.- Ile ty w ogóle masz lat? Czternaście?
Cisza.
-Ja w twoim wieku miałem już na koncie kilka zabójstw- parsknął beztroskim śmiechem.
Dziewczyna zbladła. „Spotkałam zło w czystej postaci”, pomyślała z oszołomieniem. Nie pomyliła się.
-A co powiesz na to?- mężczyzna wyciągnął pistolet zza paska spodni i wycelował w nią. Caroline odwróciła głowę.
Nacisnął spust.
Dziewczyna ryknęła z bólu, gdy strzelił w jej nogę. To było straszne. Ból, którego nie mogła wytrzymać. Nie miała tyle siły. Krzyczała, patrząc na krew rozlewającą się na materiale dżinsów. Udo zmieniło się w ognisko bólu. Połamane palce były niczym w porównaniu z tym. Miała problem ze złapaniem oddechu.
-Skarbie, sama widzisz, do czego doprowadził twój upór…- powiedział mężczyzna z żalem. Wyraz jego twarzy zmienił się.- Widzisz, jak szybko tracisz krew? Rozwalona tętnica udowa daje ci kilka, może kilkanaście minut życia. Tu mam opatrunki- wskazał na szafę.- Jeżeli nie zatamuję krwawienia, za chwilę umrzesz. Jednak nie zrobię tego, dopóki mi nie powiesz tego, co chcę wiedzieć.
Dziewczyna uniosła bladą, zapłakaną twarz. Chwilę milczała.
-Masz problem- stwierdziła cicho.- Nie mam zamiaru…- urwała. Do piwnicy ktoś wchodził.
-Drake? Co tu się dzieje?- spytał męski głos.- Słyszeliśmy strzały. Co robisz?
Do pomieszczenia wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w rozdartym podkoszulku i poplamionych spodniach. Przez jego policzek ciągnęła się paskudna, długa blizna. Caroline uniosła powoli głowę i spojrzała na niego. Ich spojrzenia spotkały się. Jej wyrażało szok, jego tylko zaskoczenie.
Caroll była w szoku. Każdy, kto choć raz widział Gabby, byłby w szoku.
-Kim ona jest?- przybysz odwrócił wzrok od dziewczyny. Nie był zdziwiony tym, co zastał. „Co to za ludzie?” pomyślała dziewczyna z przerażeniem. „ Nie obchodzi ich drugi człowiek? Czy oni w ogóle są ludźmi?”
-Próbuję się tego dowiedzieć- warknął mężczyzna o imieniu Drake.- Co ty tu robisz?- w jego głosie pojawiła się odraza.
-Czy wyście wszyscy powariowali?- w drzwiach stanęła czarnowłosa kobieta w zaawansowanej ciąży.- Co to ma znaczyć? Coś ty zrobił z tym dzieckiem?- kobieta podeszła do krzesła i posłała Drake’owi nienawistne spojrzenie.
-Nie chciała powiedzieć, kim jest- warknął Drake.
-A nie mogłeś po prostu zajrzeć jej do plecaka?- Caine westchnął i uniósł rękę.
„Mam omamy wzrokowe spowodowane upływem krwi”, pomyślała Caroline z paniką. „To się nie dzieje naprawdę.” Na jej oczach plecak uniósł się i w jednej chwili znalazł w ręku ciemnowłosego mężczyzny.
-Z-Zostaw to…- powiedziała dziewczyna cichnącym, odległym głosem. Napotkała wzrok kobiety- wyrażał współczucie, ale i obojętność.
-Co my tu mamy… Kanapki, mp4, „Zbrodnia i kara”, bardzo a propos, co, Drake? Hmm… „Władca Much” i… A to co?- Caine wyciągnął kopertę z książki i przyjrzał jej się. Zbladł.- Adresowana do Sama Temple.
Kobieta parsknęła śmiechem.
-W raju wciąż kłopoty?
-Ona nie pracuje z Samem, idioto- mruknął Caine, nawet na Drake’a nie patrząc.- Ona dopiero miała do niego dotrzeć. Z tym- zamachał kopertą w powietrzu.
-Oddaj mi to- Caroline starała się, by jej głos brzmiał pewnie, ale był w nim tylko ślad po zadanym cierpieniu i rosnące poczucie bezradności.
-Zamknij się- Caine był myślami nieobecny. Otworzył kopertę. Wyciągnął stamtąd kilka kartek, zapisanych równym pismem siostry Temple oraz plik zdjęć.- Trzymaj, Di.- podał je kobiecie. Ta skrzywiła się.
-Prosiłam, byś mnie tak nie nazywał.
-Przepraszam… Di.
Drake bawił się pistoletem.
-Jak małe dzieci. Jeszcze trochę, a wyśpiewałaby mi wszystko- mruknął z irytacją i znów w nią wycelował.- Zresztą zaraz zobaczycie.
-Nie- zaprotestował nagle Caine.- Nie widzisz, że ona długo nie pociągnie? Po co ci to?- wrócił do czytania listu.
Drake znów podszedł do dziewczyny. Uklęknął przed nią. Miała opuszczoną głowę i płytki, urwany oddech. Mężczyzna ujął jej podbródek w palce i uniósł. Powoli otworzyła oczy.
-A idź do diabła- mruknęła dziewczyna resztką sił.
Kobieta zaśmiała się złośliwie.
-Drakey, nadal musisz się dużo nauczyć.
-Zamknij się, Ladris- warknął Drake i spojrzał wymownie na jej widoczny brzuch. Ona natomiast spojrzała na Caine’a i uśmiechnęła się triumfalnie. Przekaz był jednoznaczny. „Zamknij się, bo zrobię krzywdę twojemu dziecku.” „Nic mi nie będzie, póki jest przy mnie Caine. Spróbuj nas skrzywdzić, to pożałujesz.”
-Masz siostrę?- spytała, przerzucając zdjęcia. Chwyciła jedno. I spojrzała na Caine’a. I znów na zdjęcie. Nie, to niemożliwe. To absurdalne. To całkowicie nie w stylu Sammy’ego.
Caine spojrzał na zdjęcie i na osłabioną dziewczynę. W jej oczach dostrzegł bunt. Znał to spojrzenie. Ty błękitne tęczówki wypełnione wolą walki, a równocześnie idiotycznie słabe i pełne bezsilności. Ale ona nie była nim. Nie mogła być. Chyba że… Ale… Sam? I Astrid? Nigdy w życiu!
-Sammy’emu chyba nikt nie wytłumaczył, jak się korzysta z prezerwatyw- kobieta wybuchła śmiechem, odrzucając czarne włosy do tyłu.
Drake wstał i podszedł do nich. Przejrzał zdjęcia.
-No proszę, Caine, twoja bratanica wypisz wymaluj ty- wykrzywił się. Gdy zobaczył ją pierwszy raz nie zwrócił uwagi na podobieństwo do Caine’a. Teraz wszystko stało się jasne.
-Chciałeś wojny, Drake?- Caine rzucił list na stół.- Będziesz ją miał- kiwnął głową w stronę zakrwawionej dziewczyny.- Ale Sammy się wkurzy…
-On cię zabije za to- przyznała Diana i wzruszyła ramionami.
Drake uśmiechnął się szeroko.
-Widzę, że znalazłem jego słaby punkt.
-Daj sobie spokój, Drake- powiedziała nagle kobieta, kładąc dłonie na brzuchu.- Pozwól jej odejść. To nie twoja sprawa.
-Poprawka. To nie wasza sprawa- Drake zwęził oczy.- Tam są drzwi.
Caine westchnął i chwycił Dianę za rękę.
-Chodź. Nie mieszajmy się w to- mruknął i pociągnął ją do wyjścia. Gdy znalazł się za progiem, znów zobaczył te błękitne oczy Caroline. Ciemnogranatowe tej młodszej, Gabrielle, były lustrzanym odbiciem jego oczu. Dlaczego pomyślał o córkach swojego brata z tkliwością? Pocałował przelotnie Dianę w policzek i lekko wyciągnął przed siebie rękę. Niech wróci do Sama. Niech się dowie, że ma ojca. Choć w zasadzie on też wychowywał się, nie znając tożsamości swojego. A gdyby tak odwrócić role… Nie, nie teraz, kiedy Diana może w każdej chwili rodzić. Pomoże Caroline. Jednak telekinetyczne rozwiązanie krępujących ją sznurów nie było takie proste. Musiał uważać, czy Drake nie patrzy, ale zrobił to. Gdy skończył, spojrzał niepewnie na Dianę.
-Chodźmy stąd- szepnęła tylko, nie patrząc na niego z drwiną, ale pewnego rodzaju respektem.- Ale… Zrób coś jeszcze, dobra?
Kiwnął głową i już za chwilę zdjęcia i kartki były w jego dłoni. Pocałował ją w usta i pogłaskał brzuch.
-Chodźmy stąd- zgodził się z lekkim uśmiechem i objął ją w pasie.
Drake zatrzymał się przed pustym stołem.
-Zabiję cię, Soren!- krzyknął z wściekłością w stronę schodów na górę. Był rozstrojony. Wiedział, co może go uspokoić. Kilka chwil, w czasie których wyrzuci z siebie swoją złość. Wiedział, na kim może się wyżyć.
-Britt!- zawołał władczo i usiadł na parapecie. Spojrzał przez okno. Westchnął.- Brittney, do jasnej cholery, chodź tu!
W drzwiach ukazała się drobna, przestraszona kobieta z włosami związanymi w koński ogon. Jej twarz i ręce znaczyły liczne cienkie, długie blizny.
-Tak?- spytała cicho.- Co mam zrobić?
Podszedł do niej z szerokim uśmiechem.
-A jak myślisz?- uderzył ją w twarz.- Wiesz, po co tu jesteś, kochanie. Wiesz, dlaczego tu jesteś- zamachnął się i uderzył ją w brzuch. Gdy jęknęła, zaśmiał się.- Więc wiesz, że nie możesz niczemu się dziwić, ani protestować, ani walczyć. Wygrałem z tobą raz, więc mogę wygrać i drugi. Dlatego nie zadawaj idiotycznych pytań. Wkurza mnie to. Od trzynastu lat!
Kopnął ją, gdy upadła i podszedł do drzwi z triumfalnym uśmiechem.
-Zrób jej opatrunek na nodze- rozkazał.- Nie wypuszczaj jej. Zamknij ją tu później. I chodź na górę. Mam ochotę na drugą rundę- rozwinął mackę, okręconą dotąd wokół pasa. Gdy pokornie skinęła głową, zaśmiał się i wszedł schodami na górę.
Czuł się o niebo lepiej.
Kobietę przepełniała bezbrzeżna rozpacz. Caroline wyczuła to z głębin nieświadomości, tylko spoglądając na nią. Nie miała siły się odezwać. Była wycieńczona.
-Wybacz mi, proszę, wybacz mi- zaszlochała nagle Britt, padając do związanych stóp dziewczyny.- To wszystko moja wina, to przeze mnie on istnieje. Miało się udać, miał zniknąć, ale ja zawiodłam wszystkich, zawiodłam Tannera, powinnam sama zginąć, powinnam zginąć razem z nim, powinni mnie zabić, a mówiłam, wtedy, gdy mieli szansę…
Caroline powoli uniosła głowę.
-O czym ty mówisz?
-To teraz nieważne. Ważne jest, byś wróciła do domu. Nie mogę pozwolić, by demon znów cię skrzywdził- w oczach kobiety pojawił się obłęd.
-A ty?- spytała dziewczyna suchym szeptem.
-Dla mnie już za późno- wyszeptała Brittney, oczyszczając ranę na nodze dziewczyny. Ta skrzywiła się.- To moja kara. Odkupienie moich win. Zasłużyłam na to.
-Ale…- urwała. Spojrzała na swoje nadgarstki. Sznury były luźne. Brittney też to zauważyła.
-Dzięki Bogu, Caine, ty jednak jesteś dobrym człowiekiem…- szepnęła przez łzy z wdzięcznością.
Caroline spróbowała wstać. Nie udało jej się. Zraniona noga zadygotała pod ciężarem ciała.
-Jutro. Ucieknij jutro. Będziesz wypoczęta, ból powinien się zmniejszyć na tyle, że dasz radę iść. Zajmę go. Będziesz miała kilka godzin po wschodzie słońca nim sprawdzi- kobieta złapała ją za rękę.- Obiecaj mi. Obiecaj, że stąd uciekniesz.
Caroline skinęła głową.
-A ty? Pomogę ci…
-Nie możesz. Już jest za późno.
Włosy zasłoniły twarz kobiety. Płakała nadal, gdy wyciągała z apteczki strzykawkę. Caroline zbladła.
-To tylko morfina. Wypoczniesz, zaśniesz, jutro stąd wyjdziesz, obiecaj!
Obiecała. Kobieta wbiła strzykawkę w nogę dziewczyny i jej świat wypełnił mrok.
Ktoś krzyczał. Kobieta. Jasnowłosa kobieta krzyczała przez łzy. Pochylający się nad nią mężczyzna wykrzywiał się w uśmiechu rekina. Zaciskał pięści. Coś mówił. Głos. Chłopiec słyszał jego głos. Nienawistne słowa. Kłamstwa. Groźby. Prośby matki. Szepty. Łzy. Łzy rozbryzgiwały się na podłodze. Furkotała firanka w szeroko otwartym oknie. Świat płakał kroplami deszczu. Kobieta osuwała się coraz niżej po ścianie. Jej usta znaczyły purpurowe strużki krwi. Chłopiec otworzył oczy. Mamusiu, nie bój się, uratuję cię. Milczał, jak zahipnotyzowany wpatrując się swojego ojca. Kobieta znów krzyknęła. Zasłoniła twarz rękami. Mamusiu, pomogę ci. Zobaczysz. Jeszcze będziesz ze mnie dumna. Obiecuję, uratuję cię. Ktoś wywleka go za bluzę spod stołu. Chłopiec wyrywa się, piszczy jak kociak, który zaraz zostanie utopiony. Pięść trafia go w brzuch, później w klatkę piersiową. Mamusiu, mamo, ja nic chciałem… To dla twojego dobra, synku. Musisz stać się mężczyzną. Ale, tatusiu… Naucz się, gówniarzu, że nie ty tu rządzisz. Zostaw go, przecież…
Ktoś krzyczał. Chłopiec nie wiedział, czy on, czy matka. Może obydwoje.
Ból. Straszny, przejmujący ból ręki. Płomienie sięgające ramienia. Wrzaski. Błagania. Sam, zabiję cię, przysięgam! Drwiny. Kpiące oczy, śmiechy. Ból gorszy niż fizyczny. Nie, nie ucinajcie mi ręki! Zabije każdego, kto… Nie wasza wina? No tak, ktoś inny zasługuje na karę. Ale… Krzyk. Potworny, rozdzierający ciszę, raniący uszy. Krzyk słabości. Krzyk przegranej.
Ciemność. Ciemność i cisza. I strach. Obezwładniające poczucie strachu. Nie, strach to zbyt małe słowo. Czyste przerażenie. Ciemność żąda sprawiedliwości, Ciemność łaknie krwi, Ciemność jest zła, bardzo zła. Na mnie. Ale przecież… Milcz. Zawiodłeś. Zepsułeś. Pomyliłeś się. Ale… Milcz. Zdradziłeś Ciemność. Poczuj teraz jej złość na swoim słabym ciele, poczuj ból, w którym zginie twoje człowieczeństwo. Przejdź oczyszczające katharsis. Odnów się. Kosztem swego sumienia, swojej duszy. Poczuj ból, który cię zabije. I pozwoli ci przeżyć.
Ciepło rozlewa się po całym ciele. Głowa pęka, wypełniona obcymi obrazami. Ona… Trzeba ją zniszczyć, trzeba… Zabiję was wszystkich! Nie, demonie, ja zwyciężę. Jest ze mną Pan, kogo miałabym się lękać? MNIE! Dlaczego, mimo że wygrałem, czuję ból? Nie rozumiem, nie mogę pojąć dobra, które jest w tym aniele. To boli, to zabija. To gorsze niż śmierć. To jest odchodzenie? Odchodzenie jako przegrany? Pokonany? Przez dobro? Nie, nie pozwolę na to. Zła nie da się pokonać.
Dokonałeś wyboru, Drake. Ja również. To koniec. Mylisz się, to początek. Śmiech. Ciemnoniebieskie oczy wypełnione drwiną i współczuciem. To koniec, Drake. Nigdy! Nikt nie ma prawa z niego drwić, ani mu współczuć. Nikt! A w szczególności ten gnojek Soren. Przykro mi, Drake. To, przed czym się wzbraniasz, dobro, które jest twoim przeciwieństwem, właśnie cię pokonało. Brittney, na trzy…!
W wielkim domu w górach, w tym samym momencie, dwie osoby obudziły się z krzykiem. Jedna we śnie czuła potworny ból, słyszała chaotyczne myśli, jej serce biło sercem chłopaka, to ona nim była. To ona była poniżana, wykpiwana, to ją bito, do niej strzelano, to ona była sprawcą cierpienia wielu ludzi. Druga przeżywała koszmary przeszłości ponownie. Wróciły dawne lęki, wróciło cierpienie, wrócił strach. Pani koszmarów na jedną noc zawładnęła jego duszą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rose
Wykrywacz Kłamstw
Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Wyspa Crabclaw Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:05, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nicole, powiem tylko tyle- wspięłaś się na absolutne wyżyny. No po prostu- to jest nie do opisania. Biedna Caroline. Biedna Brittney. Biedna Diana. Biedna ja- bo obiecałam sobie, że nie będę się dalej uzależniać od różnych rzeczy, a właśnie to zrobiłam. Nie będę mogła spać po nocy myśląc obsesyjne,, Kto. Do. Jasnej.Ciasnej.Jest. Matką. Gabby'!' Bo znając ciebie, nie jestem taka znów pewna, że to Astrid.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Fire-mup
Biczoręki
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:11, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, co powiedzieć...
Nicole, to najlepszy rozdział jaki napisałaś.
Zatkało mnie normalnie.
Nawet nie wiem, jak cie chwalić...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|