|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Nefeid
Kurczak
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:30, 29 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Przez parę minut panowała cisza, a wszyscy siedzieli z zamyślonymi wyrazami twarzy. Susanne także udawała, że myśli, ale w pewnym momencie przypadkowo spojrzała na Flo i głośno wciągnęła powietrze.
- Co? - zapytała się Anu - wpadłaś na jakiś genialny pomysł, jak uratować świat?
- Patrz się lepiej na jej rękę - odparła ponuro Suss.
Wszyscy popatrzyli się na rękę Flo. Anuna krzyknęła, a Marvel jęknął. Ręka miała bladoniebieski kolor i była... no, uschnięta. Cała, łącznie z ramieniem. Zakażenie rozprzestrzeniało się po ciele.
- Do cholery, gdzie jest Sirius?! - wrzasnęła Susanne.
Nikt nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli się z przerażeniem na Flossy. Susanne podeszła do niej, chwyciła za zdrową rękę i zaczęła ciągnąć w stronę kuchni.
- Co się tak gapicie?! Anu, szukaj Siriusa. Tylko niech cię nie ukąszą, bo będzie nieciekawie. I w ogóle poszukaj Rady, co oni sobie myślą?
Anuna zniknęła. Susanne popatrzyła się ponuro na Marvela.
- Pomóż mi lepiej. Tylko nie dotykaj tej ręki obawiam się, że to jest zaraźliwe.
Oboje przeciągnęli Flo do kuchni. Jad zdołał dotrzeć do obojczyka.
- I co teraz? - Marvel patrzył się z niepokojem na Flossy.
- Nie wiem... co się robi, jak cię ugryzie szerszeń?
- Idzie się do lekarza - mruknął Marvel.
- Średnio dostępna opcja - warknęła Susan - zimne okłady?
W tej chwili pojawiła się Anuna. Usiadła na krześle i oparła głowę o stół. Zaraz jednak ją podniosła.
- Nie ma go - powiedziała.
- Ku*wa - zaklęła Suss.
- Będę szukać dalej - Anuna wstała, zachwiała się lekko i zniknęła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 15:25, 30 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Pac!
Elizabeth niechętnie podniosła głowę z poduszki. Rozejrzała się szukając źródła hałasu, ale nie dostrzegła niczego niepokojącego. Leniwie spoglądała na wprost - na słup światła padający na drewnianą podłogę.
Pac!
Światło na chwilę zniknęło, czymś przysłonięte, po czym znowu się pojawiło. El spojrzała na okno. Niczego nie zobaczywszy otuliła się mocniej cudownie miękką i jeszcze ciepłą kołdrą.
Pac!
El wstała. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Nadal nic. Zauważyła swoje spodnie pod stopami. Schyliła się po nie.
Pac!
Wyprostowała się gwałtownie. Marszcząc brwi wlepiła wzrok w szybę. Nic tylko dachy domów i niebieskie, niebieskie niebo. Otworzyła okno na oścież. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jaki zaduch panował w pokoju. Rozejrzała się na boki. Potem w górę. Gwałtownie się cofnęła - gdyby nie błyskawiczna reakcja żądło zapewne przebiłoby jej czaszkę. Odruchowo postąpiła kilka kroków w tył. Owad wielkości piłki do rugby przez chwilę krążył nad parapetem, nim z impetem wleciał do pomieszczenia. Prawdopodobnie Vespa crabro - szerszeń, ale jakiś dziwny. Nie warto było atakować - rozjuszyłaby go tylko. Obróciła się na pięcie i uciekła za drzwi. Nie były zamykane na zamek, ale to raczej nie było potrzebne. Raczej...
Słyszała bzyczenie skrzydeł szerszenia. Ale potem to bzyczenie się zwielokrotniło. Jest ich więcej.
PAC!
Rój naparł na drzwi. Zatrzęsły się niepokojąco.
PAC!
Jedno z żądeł przebił się na wylot przez cienką płytę wiórową.
Elizabeth przeklęła siarczyście i, wciąż przeklinając, zbiegła na dół.
-MARVEL! - wydarła się. Nie było go - jak zawsze, gdy był potrzebny. Kontynuowała przeklinanie, słysząc trzask drewna na górze.
Arthur. Leżał na kanapie. Dopadła go. Był nieprzytomny. Szarpnęła za ramię. Stoczył się na podłogę. Leżał na plecach. Odgarnęła jego przydługie włosy. Pomacała jego szyję. Zamach. Uderzyła dokładnie pomiędzy czwartym, a piątym kręgiem szyjnym. Ocknął się gwałtownie.
W ciele człowiek jest miejsce w którym duże skupiska nerwowe są na tyle dobrze odsłonięte, by na nie wpłynąć. W przypadku samców miejsca są dwa, ale Elizabeth nie miała ochoty przywalać Arthurowi w jego... drugi mózg. No, przynajmniej nie teraz...
Zanim chłopak zorientował się co i jak, złapała go za włosy i pociągnęła za sobą. Jednak ten ani myślał uciekać - przytrzymał ją, pociągnął tak, że stanęła twarzą do niego i przytrzymał za ramiona.
-Czekaj. Najpierw mi coś wyjaśnisz...
Przechyliła głowę. Ruch na schodach.
-Żądło! - wrzasnęła bezsensownie i, jakimś cudem, wyrwała się z żelaznego chwytu Arthura. Dopadła do drzwi.
Ten dogonił ją jakieś dwie sekundy później. Pchnął drzwi, po czym oboje naparli na nie od drugiej strony, zatrzaskując je ciężarem własnych ciał. Włożyła klucz i przekręciła. Przez chwilę nasłuchiwali, wciąż napierając na nie dłońmi.Drzwi wejściowe były dużo mocniejsze - z dobrego gatunku drewna, grube, wzmacniane. Szerszenie odbijały się od nich niczym groch od ściany. R2 i El świetnie się zgrali, bo westchnęli z ulgą w tym samym momencie. Uśmiechnęła się do niego.
-To co miałam ci wyjaśnić? - spytała, odwracając się i opierając plecami o... Zamarła w bezruchu. Przed domem szybował cały rój szerszeni. Kątem oka El dostrzegła czyjeś ciało. Ciało dziecka - owady rozszarpywały je na strzępy. Żywiły się mięsem. Vespa ferox.
-Wskoczysz mi na plecy - szepnął Arthur. Starał się nawet nie ruszać ustami.
-Na trzy - odszepnęła.
-Raz...
-Dwa...
-Trzy!- - wykrzyknęli razem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:42, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
W już-nie-kryjówce było pusto. Już-nie-kryjówka była opanowana przez szerszenie. Uu, ktoś tu zostawił otwarte drzwi...
-Sirius!
Zero odpowiedzi. Tylko szerszeń wielkości piłki tenisowej zaczął lecieć prosto w kierunku Anuny, z głośnym brzęczeniem i oszałamiającą prędkością. Dziewczyna zrobiła krok w tył, a zanim zorientowała się, że stała na szczycie schodów, przeturlała się na sam dół. Zaklęła pod nosem i wróciła do domu Susan. Usiadła, żeby odetchnąć, oparła głowę o blat stołu, pomasowała obolałe kolano i wysapała:
-Nie ma go.
Susanne zaklęła. Anu też to zrobiła, tyle że w myślach.
-Będę szukać dalej - tak naprawdę jeden rzut oka na zemdlniętą Flossy z uschniętą ręką wystarczył, żeby w trybie natychmiastowym podjęła decyzję.
Zniknęła. Co teraz? Nie miała bladego pojęcia, gdzie mógłby być ktokolwiek z rady.
Kościół. Dom Sonii. Ratusz - biedna palma...
Bunkier. O! Anu usłyszała trzaśnięcie drzwiami, a po chwili zobaczyła Dianę, która trzymała za rękę na oko siedmioletniego dzieciaka.
-Tu jesteś. Baliśmy się o ciebie.
-Ja o was te... Jest z wami Sirius?
Diana wskazała najbliższe drzwi, zza których słychać było rozmowę przyciszonymi głosami. W środku siedzieli Sirius, Sonia, Elise, Mel, Syriusz, Remus, Brian i jeszcze z kilkanaście osób.
-Dobrze, że jesteś. Niektórzy są jeszcze uwięzieni w domach...
-Tak, bardzo chętnie, ale mogę na chwilę pożyczyć - sorry za wyrażenie - Siriusa, bo mam ranną?
-Kogo szerszeń użądlił? Ich jad jest śmiertelny.
Anu walczyła z zawrotami głowy.
-Nie...
-Pospiesz się.
Dziewczyna pokiwała energicznie głową, wzięła Uzdrowiciela za rękę i przeteleportowała ich do wszystkoodpornego domu Suss.
-Szybciej się nie dało. - powiedziała i opadła ciężko na sofę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nefeid
Kurczak
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:28, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Anuna padła bez sił na sofę, a Sirius zajął się Flossy. Susanne patrzyła się niespokojnie to na szyby, to na Siriusa.
- Już - powiedział po parunastu minutach - zaraz się obudzi.
Susan popatrzyła się na Anu.
- Weź go ze sobą - powiedziała.
- Wrócę - odpowiedziała sennie Anuna.
- Nie masz siły.
- W takim razie przeczekajcie tutaj - zaproponowała Anu.
- Te szyby są wytrzymałe, ale nie aż tak. Szerszenie splądrowały już wszystko i teraz gromadzą się tutaj - Suss podeszła do okna - za góra dziesięć minut się tu wedrą. Nie wracaj, bo zemdlejesz. My jakoś się dostaniemy do bunkru.
Ciekawie jak?
Anuna wstała, i złapała Siriusa za rękę. Oboje zniknęli.
- Okej. Mamy dziesięć minut, żeby się stąd wydostać i nie stać się suchym prowiantem. Jakieś pomysły?
Cisza. Było słychać tylko jednostajne uderzanie o szyby paru tysięcy szerszeni. I zastanawianie się, za którym razem im się uda.
- Samochód - powiedział Marvel.
Susan bez słowa wstała i podeszła do szafki kuchennej. Wyjęła stamtąd kluczyki samochodowe. Cała trójka podeszła do masywnych drzwi od garażu. Marvel przyłożył do nich ucho.
- Pełno ich tam.
- Czas pogrzebać tacie w rzeczach - mruknęła Susan. Podeszła do wieszaka i wyjęła klucze z męskiej marynarki, następnie zbiegła po schodach w dół. Ominęła piwnicę i dotarła do niewielkiego pomieszczenia. Otworzyła je i weszła do środka. Przyjrzała się przedmiotom w środku. Pistolet, rewolwer, pistolet, karabin, rewolwer... jest. Susanne uśmiechnęła się i wzięła do ręki masywny taser. Wróciła do Marvela i Flo - ta ostatnia wyglądała na osłabioną i stała, podpierając się ściany. Suss wręczyła paralizator Marvelowi.
- Jest tylko jeden - powiedziała - ja prowadzę, ty zabijasz.
Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi.
Pomieszczenie było pełne ogromnych szerszeni. Z bramy od garażu zostały strzępy. Susanne otworzyła drzwi od samochodu i wpadła do środka, przy okazji pomagając w tym paru szerszeniom. Jeden od razu wbił się jej w ramię. Hayes złapała go w rękę i odrzuciła, ale nadal czuła pulsujący ból. Marvel usiadł koło niej, a Flossy z tyłu - ten pierwszy robił użytek ze swojej nowej zabawki. Suss uruchomiła auto i wyjechała z garażu. Mocno przycisnęła pedał gazu. Czuła ukłucia na całym ciele, a Marv i Flo nie czuli się lepiej.
Nagle Susan straciła czucie w ręce zaatakowanej przez szerszenia, co zmusiło ją do puszczenia nią kierownicy. Kątem oka zauważyła, że Flossy straciła przytomność. Wzięła ostry zakręt i zahamowała, ale nie zdążyła - przywalili w ścianę bunkru. Samochodem zatrzęsło. Susanne i Marvel wysiedli i wynieśli Flo z samochodu. Opędzając się od owadów, na granicy przytomności, dopadli drzwi bunkru.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nefeid dnia Wto 18:50, 31 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rexus Maximus
Gość
|
Wysłany: Wto 18:19, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
- No, Ricky, co robimy? - powiedział Tom, chwilę po zatrzymaniu czasu i wyrzuceniu paru szerszeni z pomieszczenia. W końcu, po jakimś czasie, rzeczywiście przestały wracać.
Wiewiórka uniosła bezradnie ramiona.
- Też nie mam pomysłów.
Ricky popatrzył się na niego spode łba.
- Nie wyjdę.
Wiewiór kiwnął głową. Wskazał na pancerną klapę od piwnicy i uniósł oczy w pytającym geście.
- Za czasów wojny, jedzenie było cenniejsze od złota.
Po chwili Ferry powiedział:
- To może spróbujemy...
Gdzieś tam, w głębi, Tom wiedział, że będzie musiał wyjść. Postanowił przygotować sobie na wypadek śmiercionośną broń.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marvel
Różowy
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:54, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Gdy tylko wparowali do bunkrowego pokoju, Marvel zaczął walić w drzwi z nadludzką siłą, tworząc w nich płytkie wgniecenia. Choć sam dążył do tego by uciec przed zmutowanymi szerszeniami, przypomniał sobie o czymś ważnym. I teraz chciał wyjść. Szarpał się, atakował metalową powierzchnię i wykrzykiwał imię Elizabeth.
W pewnym momencie ogromna siła telekinezy oderwała go od drzwi i przerzuciła na drugą stronę pomieszczenia. Marvel jęknął.
- Uspokój się - usłyszał głos Briana.
Nastała cisza. Marvel wpatrywał się w nich, a oni w niego. W bunkrze znajdowała się większość ważniejszych dzieciaków w ETAP-ie. Wszyscy dobrzy oprócz niego.
- Musimy wrócić po El. Wrócić po resztę dzieciaków - niemal szeptał, zmęczony, głodny i zmarnowany.
- Od kiedy zrobiłeś się taki święty, co? - nie wiedział czy to Anuna czy Sonia. Bynajmniej słowa któreś z nich kipiały sarkazmem.
Marvel spuścił głowę. Było mu słabo. Nie kontaktował. Wiedział, że Rada ma rację. Był i jest zły. Ale... Marvel już od dawna myśli o odkupieniu swoich grzechów z przeszłości. Zadośćuczynienie. Teraz musi siać pomoc, nie zniszczenia. W pewnym momencie odleciał całkowicie, lecz już po chwili czuł na swoich policzkach łagodny dotyk dłoni Siriusa. Chłopak go leczył. ,,Nie, Uzdrowicielu. Tego nie da się uzdrowić zewnętrznie." Chciał powiedzieć, lecz nie miał siły.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Candace
Niezniszczalny
Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:04, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
[Bunkier]
Siedzieli w bunkrze. Ona, Sirius, Elise, Mel, Syriusz, Remus, Brian i jeszcze z kilkanaście osób. Dzieciaki z mocami siedziały w pomieszczeniu po prawej i pod czujnym okiem Emilly starały się zapanować nad mocami. W pomieszczeniu, w którym siedziała Black znalazło się kilkanaście dzieciaków, które przed atakiem owadów były w pobliżu bunkra.
-Trzeba wrócić po dzieciaki.
-Nie zmieścimy się wszyscy - powiedział Brian.
-Trzeba napakować wszystkie pomieszczenia ludźmi. Nie można ich zostawić.
Wtedy do środka wpadł Marvel. Brian, który od pewnego czasu myślał najlepiej z nich wszystkich, posłał chłopaka na ścianę.
- Musimy wrócić po El. Wrócić po resztę dzieciaków - wyszeptał Omberd.
- Od kiedy zrobiłeś się taki święty, co? - powiedziała Sonia z sarkazmem. Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, bo po chwili leżał na podłodze nieprzytomny. Kiwnęła głową do Siriusa (oczywiście z niechęcią), a ten przyłożył dłonie do głowy omdlałego.
Elizabeth. Co za ironia losu.
-Emilly i Elise, czas zacząć działać - powiedziała Sonia zbliżając się do drzwi.
-Co chcesz zrobić? - spytał Sirius wlepiając w nią wzrok.
-Jeszcze nie wiem - odpowiedziała i wyszła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:21, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
[SK]
Na miejscu natrafił na ranne szczenie kojota i trzy czarne pumy. Wielkie koty zbliżały się powoli do szczenięcia. Wtedy Charlie wystrzelił pod nogi jednej z nich bełt. Wtedy go zauważono:
- Zero.
- Nie nazywaj mnie tak kiciusiu! - wycedził przez zaciśnięte zęby. starannie wycelował kuszę miedzy oczy tamtego. - Co? Teraz polujecie na słabszych? Trzech na jednego?
- Jesteśmy rasą wyższą. Jest naszą zwierzyną. Nasza pani nas wy... - zwierze nie dokończyło. W końcu nie da się myśleć z przedziurawionym mózgiem. A co dopiero mówić. Błyskawicznym ruchem zwrócił się w stronę drugiego zwierzęcia. Strzał w rozwarta paszczę. "Szybko! Szybko! Gdzie trzeci?" Poczuł nagle jak coś na niego upada. Pchnięciem wspomaganym adrenaliną odrzucił dużego kota. Błyskawicznie znalazł go wzrokiem. dzięki zwielokrotnionej ilości szarych komórek dokonał tysięcy kalkulacji w 0.5 sekundy. Wyjął maczetę i z całych sił wbił ją w głowę kuguara.
- Jesteś cały? - zapytał Charlie młodego kojota. Gdy na niego spojrzał ledwo wstrzymał śmiech. Jego mimika pyska dorównywała ludzkiej.
Zwierzak nie odpowiedział. Dalej wpatrywał się w Angela z wielkim zdumieniem. Chłopak westchnął.
- Głodny? - nim zamknął usta dało się słyszeć.
- Masz żarcie? Gdzie? - "Nie ma to jak komunikacja ludzko-kojocia."
***
Rozpalili ognisko. Znaczy on i kojot. Zwierzak był dość pomocny w znoszeniu chrustu.
- Jak cie nazywają? - zapytał biorąc znad ognia kawałek łosiego mięsa. "Łosiowiny?"
- Grymas. Zgadnij dlaczego.
Zapadła cisza. Przy okazji Charlie zajął się pobieraniem swojej krwi.
- Co robisz? - zapytał zaciekawiony Grymas.
- Masz ranną łapę. Ukłuje cie tym lekko i w moment z rany pozostanie tylko mała blizna. Zrobić to?
Grymas ochoczo pokiwał głową. Charlie wbił igłę w łapę kojota. Efekt był natychmiastowy.
***
W końcu postanowił przeczytać list od Anuny.
CHARLIE!
Jeśli czytasz ten list to znaczy, że szanujesz mój czas. (10 minut na napisanie listu i blisko pół godziny - tak myślę - na układanie ogniska)
I... Tu kończy się lista rzeczy, które u mnie szanujesz.
I w tym momencie ze złości przedarł list na pół. "Nie szanuje? Chodzi o Nerrisę? Nawet nie wiedział czemu to zrobił. Był wściekły na wszystkich i wszystko. Nie zważając na zdziwienie Grymasa zaczął podnosić hantle.
I ćwiczył dopóki mógł je utrzymać w dłoniach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Megumi
Niezniszczalny
Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: L-wo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 6:33, 01 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[gdzieś w lesie]
Ja tylko uchyliłam wieczko tej cholernej szkatułki...
Maggie siedziała pod drzewem jak sparaliżowana. Szerszenie... To była jej wina. Ona chciała tylko zobaczyt czy tam naprawdę znajduję się to, o czym wszyscy mówili i jak to wygląda. Nie zdążyła niczego ujrzeć, bo zaraz otoczyły ją szerszenie, po czym poleciały w kierunku Perdido.
- Wszystko wskazuje na to, że to pudełko, jest bardzo podobne do puszki Pandory - mruknęła blondwłosa powoli dochodząc do siebie. - Ale te wszystkie nieszczęścia słuchają się mnie. Prawdopodobnie...
Maggie ścisnęła rękę na srebrnej szkatułce. Uśmiechnęła się cytrze pod nosem.
Najpierw musi się uspokoić sytuacja. Potem zacznę działać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:43, 01 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Musieli dziwnie wyglądać. Arthur biegnący jak szalony, chaotycznie mijający wszelakie przeszkody, ściskający łydki Elizabeth, która siedząc mu na plecach, próbowała ochronić ich dwójkę przed rozszalałym rojem przy pomocy ogrodowego parasola w kwiatuszki.
-Przygotuj się....Teraz! - wrzasnęła, po czym gwałtownym ruchem odrzuciła parasol i posłała potężną falę dźwięku. Gdyby trafiła nią jakiegoś człowieka, prawdopodobnie by tego nie przeżył. Szerszenie przeżyły, więcej - wyglądały na bardziej wkurzone niż wcześniej. Ale fala odrzuciła je na tył na tyle, by R2 zdążył usunąć metalową pokrywę studzienki kanalizacyjnej. Gdy zniknął w dziurze posłała drugą falę i skoczyła za nim. Stał na metalowej drabince - złapał ją nieco niezręcznie. Pomogła mu zamknąć wejście, ponaglana coraz głośniejszym bzyczeniem. Głośny trzask! - i spowiły ich niemal całkowite ciemności. Tylko trochę światła wpadało przez pokrywę, akurat tyle by zdołali zejść po śliskiej drabince na dół. Śmierdziało potwornie. Arthur pogrzebał w kieszeni i znalazł niewielką, kieszonkową latarkę. Elizabeth wyrwała mu ja z dłoni i bez słowa podążyła korytarzem, uważając by w nic nie wdepnąć.
Przerwał ciszę po upływie jakichś trzech minut.
-Gdzie idziemy?
-Do Marvela.
-Po co do niego? - w niego głosie czuć było pogardę.
-Bo Ciemność chce go zabić.
-Te owady... pochodzą od Ciemności?
-Yhy. I są jej poniekąd posłuszne. Jej i temu kto je uwolnił z portalu.
-A to znaczy...?
-Nieważne. G. chce się go pozbyć. Uważa Marvela za zdrajcę, bo poznał sposób na jego unicestwienie. Posługuje się szerszeniami, ale jeśli to nie zadziała znajdzie inny sposób. Właściwie już znalazł - wzdrygnęła się. Upuściła latarkę. Było jej słabo. Wsparła się na silnym ramieniu Arthura.
-Chcesz wiedzieć jaki to sposób? Powiem ci. Ale musisz zrobić co ci powiem. Ten ostatni raz - westchnęła. Wzięła latarkę i prowadziła dalej, cały czas mówiąc. Jakieś pół godziny potem zatrzymali się. El skierowała słup światła w górę - potężny właz, bez żadnych otworów, tylko zaznaczony żółto-czarnymi ukośnymi pasami i napisem SHELTER. Oddała R2 latarkę po czym uścisnęła go serdecznie.
To.... to pa - powiedziała niepewnie i zaczęła się wspinać po drabince. Dopiero teraz zorientowała się, że przecież nie ma na sobie nic, poza tą koszulką.
-Idź, poczekam aż znikniesz... Tak będzie lepiej - powiedziała.
Przez chwilę patrzał na nią, ale potem zawrócił i po chwili światełko zniknęło za zakrętem. El westchnęła raz jeszcze, po czym wspięła się na górę. Przez chwilę walczyła z zamkiem, zanim uniosła właz. Znajdowała się w głównym korytarzu bunkra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rexus Maximus
Gość
|
Wysłany: Śro 14:35, 01 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Metal.
Kropelka kleju.
Parę nieżywych szerszeni.
Nie, nie kropelka kleju.
Tak, żądła się nie palą.
One się topią.
Dziwne owady.
- Dziwne owady.
Ricky pokiwał głową.
Metalowa rurka, ze złotym rdzeniem.
I wtopione w nią, palnikiem, żądła, ciągle z jadem.
Nieźle.
- Nieźle. Ricky, nie dotykaj tego.
Wiewiór zakrył mordkę łapką.
Tom zakręcił młyńca powstałą śmiercionośną maczugą.
- Ha, ha, ha!
Jakiś zabłąkany szerszeń wpadł do pokoju. Ferry ciął go pałką.
Owad padł na podłogę.
Po chwili, umarł w drgawkach.
Ricky podszedł do niego. Lekko go trącił ogonkiem.
Tom popatrzył się na niego i na szerszenia, po czym kiwnął głową.
- Tak. Musi być jakaś surowica. Tylko, że nie znam się na odtrutkach. Gdybym tylko mógł wysłać...
Telepatyczną wiadomość?
Wiesz, zmuszasz mnie do przekleństw. Wyp** z mojej głowy!
- ...gołębia do jakiegoś mądrego człowieka. Ale żadnego nie ma w promieniu stu mil, czyli pod całą tą bańką. Super. Ale niezła myśl.
Wyjrzał na dwór. Nie było żadnych szerszeni.
Ferry nucił sobie jakąś piosenkę z jakiegoś słowiańskiego kraiku, ale całkiem pasującą do tych realiów.
To co się dzieje naprawdę nie istnieje...będzie co ma być już wiem że stąd nie zwieję... poczekam i popatrzę nie cofnę kijem Wisły.
Tom zaczął się kiwać do przodu i do tyłu. Endorayal coraz natarczywiej dobijał się do jego mózgu. Ricky poszedł spać. Było to ostatnio jego ulubione zajęcie.
Ciupagę od Enda schował do piwnicy.
Mam wszystko w tyle są czasem takie chwile
że się nie mylę choć wcale nie wiem ile...
Mówiłem ci... ale ty... ej no... i wtedy... musisz...
Przestań bredzić, i mów pełnymi zdaniami...
Potem pisk. I krzyk. I śmiech. Szatański śmiech czegoś zielonego. Zgniło-bagnisto-zielonego.
Dziesiątki istnień wzmocniły Gaiaphage. Plaga tych szerszeni to jego sprawka.
Co się ze mną dzieje naprawdę nie istnieję, więc nie warto tak się bronić, tylko lecieć razem z wiatrem.
- Wiatr? W stronę bunkru. Nie, nigdzie nie idę.
Poczekam popatrzę zrozumiem więcej,
i wtedy wreszcie sam też włączę się do akcji...
- Wreszcie jakieś rozsądne słowa.
Ricky się obudził. Popatrzył się na niego smętnym wzrokiem. Tom pogłaskał go po łebku, po czym zatrzymał czas.
I znów go puścił.
- Skoro... jestem tutaj praktycznie sam... to mogę potrenować, nie?
Wiewiór kiwnął głową.
- Ciekawe, co jeszcze potrafi Pan Zegarek.
Ricky wzruszył ramionami.
***
Tom medytował.
Medytował.
Co chwila postarzał jakiegoś szerszenia, aż rozsypywał się w proch.
W końcu, opanował to do perfekcji.
Potem, przyśpieszył czas. Nie przesunął. Przyśpieszył. Wszystko dookoła niego rozmyło się.
I stanęło.
Słońce było po drugiej stronie widnokręgu.
Ferry'emu zakręciło się w głowie.
Ledwo dowlókł się do piwnicy, zagwizdał na wiewióra, poczekał na niego i zatrzasnął właz.
Zapalił świeczkę i zemdlał.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Candace
Niezniszczalny
Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:57, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Sonia, Emilly i Diana wyszły z głównego pomieszczenia i przez dłuższy czas wędrowały przez korytarz ku wyjściu na zewnątrz.
-Mam pewne wątpliwości co do wyjścia prosto w paszcze zmutowanych robali - powiedziała Em, która bawiła się płomieniem zapalonej zapałki.
-Szczerze mówiąc to ja też - dodała Rain.
-Kto jak kto, ale Ty Di nie powinnaś mieć większego problemu z ucieczką - zaśmiała się Black i przystanęła.
-Chyba nie powinnam Was narażać na takie poświęcenie. Ty Em jesteś potrzebna nowym.
-Aż mi głupio się do tego przyznać, ale sterowanie nimi zaczęło mi się podobać - zadziorny uśmieszek na twarzy dziewczyny wywołał dziki śmiech pozostałych.
-Z kolei Diana przyda się jako łącznik miedzy tymi z zewnątrz, a tymi z bunkra. Dlatego też... - urwała - wracajcie do tamtych. Em, zajmiesz się nowymi, a Ty raz na jakiś czas przemierzysz drogę do wyjścia i sprawdzisz czy nie ma tam nowych dzieciaków lub najświeższych informacji.
-Nie puszczę Cię samej - oponowała starsza.
-Nie masz wyjścia - uścisnęła ja obie i nie odwracając wzroku, złapała za plecak.
-Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Szła korytarzem jeszcze kilka minut. Nagle w oddali zamajaczyła ledwo widoczna postać. Gotowa do oddania wodnego strzału zapytała:
-Kim jesteś?
Głos który odpowiedział był jej dobrze znany.
-Własnej siostry nie poznajesz? - roześmiała się El powoli zbliżając się do Sonii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 16:30, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[bunkier]
-Tak. Plan. To bardzo dobry plan – uśmiechnęła się El po czym dopięła spodnie, które znalazła pośród stosu ubrań, schowanych tu „na wypadek…” i usiadła na kolanach Marvela. Pomieszczenie w którym się znajdowali miało służyć za kuchnię, tymczasem stało się czymś w rodzaju sali konferencyjnej.
Sonia prychnęła kpiąco.
-No, ciekawe. Proszę, mów – jak niby chcesz pokonać te szerszenie? Dalej!
Twarz Elizabeth rozjaśnił uśmiech.
-Tych szerszeni nie da się pokonać, Soniu. Jest ich zbyt wiele. Są niebezpieczne. Nie tędy droga – przerwała na chwilę i rozejrzała się po zebranych – Nie są tu przypadkowo. To Gaiaphage – ten stwór z kopalni – to on je tu przysłał. Dlatego mój plan jest bardzo prosty – skontaktuję się z Ciemnością i dowiem się czego chce. Proste.
-Nie myślisz, że Ciemność chciała się po prostu pożywić? – to była Elise – Tak jak tamtymi dziećmi?
El odpowiedziała lekceważącym uśmieszkiem.
-Przecież G. przejął ciało Wojtka. Mógł sam przyjść i znaleźć sobie jedzonko – wstała – Róbcie co chcecie. Ja pogadam z G.
Sonia zatrzymała ją nim zdążyła zrobić trzy kroki.
-Równie dobrze możesz to zrobić tutaj.
-Twoja obecność mnie dekoncentruje – prychnęła i skierowała się do drzwi. Po drodze zabrała z kolan Anuny jej bluzę.
-Zimno mi – wyjaśniła i zniknęła za drzwiami.
El wróciła po niecałym kwadransie. Miała minę jakby śmierć zajrzała jej w oczy.
-Marvel… – rzuciła tylko. Wykonała ręką gest „idziesz ze mną”.
Chłopak zaraz wstał, ale Sonia nie byłaby Sonią, gdyby się nie wtrąciła.
-I co – tak po prostu sobie uciekniecie? Nie ma mowy siostrzyczko. Zostajesz.
-Są tylko dwa wyjścia. Drzwi i właz do kanałów. Możesz stać na korytarzu jak chcesz. Ale muszę z nim pogadać. Na osobności. Teraz!
Przez chwilę mierzyły się wzrokiem.
-Dobra – Sonia nie była specjalnie entuzjastyczna, gdy to mówiła. Skierowali się do wyjścia.
-A moja bluza? – wtrąciła Anu. Rzeczywiście Elizabeth nie miała jej ze sobą.
-Zostawiłam ją. Przyniosę potem – powiedziała. Złapała Marvela za rękę i pociągnęła za sobą. Uzbrojona w szklankę wody Sonia eskortowała ich aż do pomieszczenia w głębi bunkra, które to wybrała sobie El. Ledwo wciągnęła tam Marvela, zamknęła drzwi i rzuciła mu się na szyję. Całowali się dłuższą chwilę… dużo dłuższą, aż w końcu Elizabeth odepchnęła go gwałtownie.
-Do rzeczy – mruknęła. Włożyła rękę za pasek. Wyjęła stamtąd duży, kuchenny nóż. Uśmiechnęła się. - Nawet nie zauważyli… Dobra. Słuchaj, bo nie będę dwa razy powtarzać – przerwała na chwilę i machnęła ręką w kierunku drzwi. Użyła mocy – na wypadek gdyby ktoś zechciał ich podsłuchiwać.
-Wiesz, że to twoja wina, prawda? Wiesz jak go pokonać. Znasz na to sposób. Stąd te szerszenie. Żeby cię zabić – Marvel chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu tej możliwości – Zapomnij o tym. Zrobisz co ci powiem. Umowa jest prosta – będą cię słuchać. Te owady. Zrobią co mi każesz. Będziecie połączeni myślami. Tak jak z Gaiaphage. Wykonają każdy twój rozkaz. Ale będziesz posłuszny. Nie sprzeciwisz się Ciemności – westchnęła - Obejmiesz władzę. Mieszkańcy ETAP-u będą ci posłuszni. Nie ukryją się przed tymi owadami. Nie da się ich zabić. Będzie ich więcej. Rada może się poddać. Albo zginąć. Jest jeszcze ten który uwolnił je z portalu, ale G. mi go wskazał. To Maggie. Znajdź ją. Nawiąż współpracę. I pamiętaj – bądź bezlitosny. Zawsze. Zrób tak.
Wykonała głęboki wydech, wdech i znów wydech. Czekała na jego odpowiedź. Był zdezorientowany.
-Jakieś pytania? – warknęła.
-A co będzie z tobą? – wydukał w końcu.
Elizabeth uśmiechnęła się. To nie był wredny, szyderczy, sztuczny uśmiech. Był taki… prawdziwy. Szczery.
-Zawarłam z Gaiaphage umowę Marvelu. Stare prawo – życie za życie – co mówiąc, wciąż z uśmiechem, zamachnęła się i wbiła nóż prosto w swoje serce. Jęknęła głucho, ale wciąż się uśmiechała, upadając na podłogę.
Marvel coś krzyczał. A może to nie był krzyk, tylko szept. Nie mogła tego określić. Jej serce już przestało bić.
Marvelciu, nie kasuj mi Karty Postaci ani nic. Mam do napisania jeszcze coś w stylu „telegramu z zaświatów”.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Nie 13:35, 05 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rexus Maximus
Gość
|
Wysłany: Sob 19:39, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Po pobudce, Tom zatrzymał czas. Potem na rozgrzewkę, puścił start, przyśpieszył czas o godzinę.
Ale radocha.
- No, Ricky. Teraz zobaczmy... ŁAAA!
Ręka Toma znikła. Potem znów się pojawiła.
To ostrzeżenie ode mnie. Wracaj na arenę. Szerszenie niedługo przelecą. Wtedy... ach.
Co znowu?!
Mhoczna. Elizabeth. Tak. Ona. Ona poszła.
Na grzyby?
W takim razie, będzie zbierała grzyby w Zaświatach.
Tom odczekał tradycyjną minutę ciszy.
- Patrz, Ricky. Szkoda baby. Ta, żeby tak jeszcze raz strzelić jej w nogę. Albo nawet w dwie. Patrz, już jej nie ma.
Wiewiór pokiwał głową.
- A pamiętasz, jak chciała mnie zahipnotyzować z tą drugą? Też jej nieźle przyfasoliłem...
Wiewiór powtórzył czynność powyżej.
- W ogóle, od wszystkich dostawała lanie.
Ferry chwilę postał, potem poszedł do piwniczki, gdzie zjadł śniadanie. Potem zaczął trenowanie wymachiwania buławą, oczywiście na dworze.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 2:43, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[SK]
Charlie z Grymasem siedzieli razem w chatce i zajadali się łosiowiną.
- Widzisz czasem szkarłat? - zapytał nagle kojot. Angel bawił się przez chwilę mięsem.
- Czasami - odpowiedział skwapliwie.
- Kiedy go ujrzałeś pierwszy raz?
Chłopak westchnął. Potarł dłońmi twarz i poklepał się po policzkach.
- Nastąpiło to niedługo po tym jak z przyjaciółmi uruchomiłem prąd. - urwał na chwilę. - Choć raczej nie byli mi tak bliscy. Wtedy. Sam i Jack służyli za moją obstawę. Kai, Bill i Al znali się na elektronice. No może Jamie mógłby uchodzić za mojego przyjaciela. Mógłby.
- Wracaliśmy z PBNP. Lekko wstawieni - wina Kai'a. Wtedy Al wpadł na pomysł aby zjechać z autostrady. Co tam, że może być niebezpiecznie. Gdzieś w okolicy była sztolnia. Nie wiem jak im udało się mnie do tego przekonać. W sumie jest to dość łatwe.
- No i stoimy przed tą starą chatką. Wychodzimy z samochodu. Grobowa cisza. Wtedy na Sama spada coś wielkiego. Krwiożerczy kuguar czarnej maści. Krążą, tfu! Wirują wokół nas jak jakaś przeklęta karuzela. Rzucają się po kolei na każdego z nas. Padają wszyscy poza mną i Jamie'm. Zaczęliśmy się zapadać pod ziemię ciągnięci przez coś. Jamie spanikował. Zmoczył się mięczak. Ja? Pogodziłem się ze śmiercią natychmiastowo. W momencie śmierci trzeciego z nas byłem już żywym trupem. Wyłoniliśmy się w ciemnej jaskini. Choć znowu nie takiej ciemnej. Ze wszystkich stron napierało na nas to jadowicie zielone światło. Dające ból. Pochodziło od milionów pełzających po ziemi... mrówek? Mniejsza z tym. Chodzi o to że to światło wbijało się do naszych umysłów. Potem nastąpiło coś niesamowitego. Umysł Jamiego i mój połączyły się. Oczywiście nie samodzielnie. Za sprawą tego Pradawnego Stwora. Przelał całą wiedzę Jamiego do mojej głowy. A następnie go wykasował. Kilka robali wpełzło do jego ciała. I tamto zapadło się pod ziemię.
Otarł twarz dłońmi. Nie mógł powstrzymać łez napływających mu do oczu. Gdyby wtedy nie posłuchał Ala. Może wszystko potoczyło by się inaczej.
- Co było dalej? - Charlie westchnął. Tu zaczynała się cięższa część opowieści.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:13, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Wstawiam mimo to, że jestem przewidywalna do granic możliwości i ten post wniesie do akcji tyle, co nic ;>
[Bunkier]
Grr. To była moja ulubiona bluza...
Anu wstała i rozejrzała się. Przez ostatnie pół godziny w ogóle nie kontaktowała, siedziała oparta bokiem o ścianę i odpoczywała, na wpół śpiąc.
Wróciła do rzeczywistości właśnie w tym momencie, gdy El zakosiła bluzę z jej kolan, zapewne bez zamiaru oddania.
Wyjęła z pierwszej lepszej szafki pierwszą lepszą konserwę, pierwszą lepszą łyżeczkę i bez słowa zaczęła jeść.
Potem wyszła i przewaliła się na drugą stronę korytarza, do pomieszczenia, które jako tako nadawało się do spania.
-Jak coś się będzie działo, to mnie wołajcie. - powiedziała, ale rzecz jasna nikt jej tutaj nie słyszał. Zamknęła drzwi, ułożyła się na jakiejś pryczy w kącie, a gdyby miała bluzę, podłożyłaby ją sobie pod głowę.
Później słyszała tylko kroki na korytarzu i czyjeś głosy.
A później już nic nie słyszała, bo odpłynęła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nefeid
Kurczak
Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:59, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Susanne siedziała przy stole w "sali konferencyjnej", kurczowo ściskając swoją bluzę. Anu gdzieś poszła, nie mówiąc nawet słowa. Elizabeth... właśnie, Elizabeth. Coś długo jej nie było. W tym momencie Suss usłyszała jakieś krzyki i do pomieszczenia wpadła blada jak kreda Sonia.
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona Elise.
Sonia nie odpowiedziała, bez słowa usiadła na pierwszym lepszym krześle.
- El... ona... ona się... - Sonia schowała głowę w dłoniach.
Susanne chciała sama dowiedzieć się, co się stało. Minęła wianuszek dookoła Sonii i skierowała się w stronę, z której przyszła Black. Drzwi do pomieszczenia były otwarte. Hayes nawet nie zwolniła i bezceremonialnie wparowała do pomieszczenia. Po czym stanęła jak wryta. Pośrodku leżała Elizabeth z nożem wbitym w klatkę piersiową. Nad nią siedział Marvel. Susanne nie widziała jego twarzy, nie wiedziała, czy płacze. Stała tak przez dłuższą chwilę.
- Co się stało?
Marvel podniósł głowę. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Wstał i podszedł do Susanne.
- Muszę porozmawiać z Radą.
I wyszedł. Suss podeszła bliżej El i pochyliła się. Ubranie dziewczyny było całe pokrwawione, nóż w jej piersi wyglądał wręcz groteskowo. Ale najdziwniejsze było to, że się uśmiechała.
Susanne wyprostowała się i skierowała w stronę "sali konferencyjnej", gdzie byli wszyscy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:54, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[SK]
Skończył opowiadać. Czuł jakby całe życie z niego uleciało. Grymas spoglądał na niego uważnym spojrzeniem.
- To by było na tyle. Prastary Stwór uczynił mnie wtedy swoim pierwszym niewolnikiem. Ludzkim oczywiście.
Kojot wykrzywił pysk ewidentnie się nad czymś zastanawiając.
- Skąd ci wpadło do głowy że Ciemność to on?
To pytanie zwaliło go z nóg. W końcu Gaiaphage nigdy nie określiło swojej płci. Chociaż... Jeśliby nad tym pomyśleć to właśnie tak się tytułowało. Gaiaphage. Ciemność, nie Mrok.
- Czyli to ona? - zapytał jak skończony idiota. Kojot pokiwał głową.
I wtedy kolejna część układanki trafiła na swoje miejsce. Endorayal i Gaiaphage. Para połączona ze sobą na zawsze. Jedno nie może żyć bez drugiego.
Połączeni.
Para.
Niczym Adam i Ewa.
Podniósł się z fotela. Skierował się do piwnicy aby uruchomić agregat. Potrzebował teraz mocnej kawy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:02, 07 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Jej ciało było nagie. Chociaż trudno tu mówić o ciele, mimo że w jakimś sensie nadal ono istniało. Po prostu było inne. Przystosowane do tego świata, tej rzeczywistości. Siedziała na czymś, siedziała z wyciągniętymi nogami, ale kiedy sięgała ręką okazywało się, że pod nią nie ma żadnego podłoża. Otaczała ją ciemność, ale mimo to widziała wszystko wyraźnie. Może jej oczy nie potrzebowały światła?
Pnącza. Wyrastały znikąd, po prostu tam były. Oplatały jej stopy. Kostki. Nogi. Tułów od podbrzusza aż po szyję. Ręce. Rozgałęziały się aż do grubości włosa, by dokładnie oblec jej palce, aż po same opuszki. Najwięcej było ich na głowie. Czuła je we włosach, ale nie ciążyły jej. Przyssane do czaszki. Kiedy się poruszała – a ruch w tym dziwnym świecie nie przypominał niczego innego, ani pływania, ani chodu, ani pełzania, ani czołgania – korzenie zacieśniały się, ale nie tak jakby chciały jej przeszkodzić. Przeciwnie. Zdawało się, że ją podtrzymują. Stymulują mięśnie, które w tutaj stawały się jeszcze bardziej ociężałe.
Rozejrzała się. Dookoła unosiły się obłoczki, przypominające kłębki waty. Były białe, ale delikatnie mieniły się kolorami, a od czasu do czasu, między poszczególnymi nitkami przeskakiwały iskierki, niczym ładunki elektryczne przeskakujące między neuronami. Spojrzała w dół – tamte obłoczki były dużo mniejsze, dość odległe, ale były. A na górze? Dalekie kłębki były wręcz mikroskopijne. Podobnie jak mózgi ich właścicieli. Owadów. Szerszeni. Zauważyła, że od każdego obłoku wyrasta niteczka – podobna do korzeni przywierających do jej własnego niematerialnego ciała. Łączyły się one w monstrualnie gruby konar, który zaraz zawężał się do grubości mniej więcej kciuka. Konar rósł, rósł, spuszczając się coraz niżej w dół, niemal otarł się o nią, by zaraz zawrócić – poruszał się jak wąż – i scalić z najbliższą jej chmurką. Wtedy przewód zaświecił… i zniknął. Skupiła się. Machnęła ręką. Na jedną chwilę konar znowu się pojawił. Nie tylko on Niemal wszystkie kłębki były ze sobą połączone całą siecią. A wszystkie były podłączone do jednego – tego który oplatał się wokół niej.
Westchnęła. Spojrzała na obłoczek w którym zniknęła tamta nowa gałąź. Wiedziona instynktem wyciągnęła rękę. Pnącza oplatające jej palce wydłużyły się i zagłębiły w obłoczku. Poczuła jakby przeszedł przez nią prąd. Zobaczyła to. Nie. Poczuła to.
Marvel.
Złość, gdy starsi bracia zabrali jego ukochany samochodzik i nie chcieli oddać.
Obrzydzenie, kiedy, jeszcze w przedszkolu, pocałowała go Jenny Matwick.
Pasję z jaką tworzył swoje rysunki, wkładając emocje w każde pociągnięcie grafitem po cudownie szorstkiej powierzchni papieru.
Nowsze i lepiej zachowane wspomnienia strachu, gdy dorośli zniknęli.
Bólu jakiego doznawał.
Podniecenie , miażdżąco obezwładniające, kiedy całował Elizabeth w szyję, obejmując jej biodra…
Elizabeth. To ona. Dopiero teraz sobie to uświadomiła.
Odrzuciło ją. Pnącza zacisnęły się mocniej na jej niby-skórze. Tego było po prostu za wiele. Upchnięte bez żadnego porządku. Teraz wiedziała. Jest tu po to by to ułożyć. Całą wiedzę, jaką posiadał Gaiaphage, wgląd do umysłów przez siebie opętanych. Mogła to zrobić. Jej geniusz mógł temu podołać. To dałoby jej moc. Największą moc jaką można mieć – informacje. Mogła ich użyć, by sporządzić plan. Plan, który pomógłby G. zwyciężyć. Pomógłby jej.
Przeciągnęła się. Pnącza zwolniły ucisk. Spojrzała po kłębkach, tych na wysokości jej oczu. Był ich kilka. Marvel, Arthur, Giselle, mały Syriusz, Clary, a także częściowo Charlie – przynajmniej do momentu, gdy udało mu się zerwać więź z Ciemnością.
Przejrzenie tego wszystkiego zajmie dużo czasu. Ale zmarli czasu nie liczą. Nie odczuwają też zmęczenia, mimo iż te wszystkie wspomnienia i emocje potrafiły przyprawić o ból głowy.
Pozwoliła by gałęzie mocniej oplotły jej ciało. Przymknęła oczy. Wyciągnęła rękę.
Tak oto rozwiewam wątpliwości – Gaiaphage jest kobietą! A konkretnie 14-letnią nieco świrniętą panią geniusz
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Śro 15:31, 08 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Game Master
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 16:54, 08 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
[SK]
Obudził się równo ze wschodem fałszywego słońca. Przeciągnął się i spojrzał na lewo. Grymas wylegiwał się na starej kanapie.
Charlie szybko wskoczył pod prysznic. Następnie wyszorował zęby i ubrał się. Przed śniadaniem musiał coś jeszcze sprawdzić. Całe miejsce zajmował agregat z karnistami z paliwem.
- Uff. Starczy spokojnie na sześć miechów.- powiedział uspokojony.
Usiadł na schodach wpatrując sie w piętrzące się przed nim rzędy kanistrów. Siedział tak kilka godzin.
- Co cię martwi Angel? - zapytał go pewien głos. Odwrócił się w mgnieniu oka. Drake.
Doskoczył do niego w pół sekundy. Mierzyli się badawczo wzrokiem. W końcu obaj się uśmiechnęli i uścisnęli. Po przyjacielsku oczywiście(a o czym wy świntuchy myśleliście?)
- Jesteś sam? - zapytał przyjaciela lekko zmieszany. Tamten pokręcił głową.
- Nie. Zabrałem ze sobą kilka osób. W mieście nie jest bezpiecznie. wszędzie latają szerszenie-mutanty. Co zrobiłeś Nerrisie? Była nieźle wpieniona.
Charlie uniósł brwi.
- Spotkałeś ją? Zresztą to zamknięty rozdział. Podobnie jak Anuna. Nie mogę zrezygnować z jednej na rzecz drugiej.
Westchnął. Co ja, tylko wzdychać ostatnio umiem?
- Beznadziejna sytuacja. Choć do kuchni, tam wszyscy czekają. Moja siostra leży w twoim łóżku. Jest ze mną jakiś chłopak i dziewczyna. Nie przedstawili mi się. Nie mogłem znaleźć Toma, ale za to poznałem Giselle.
Gryzoń*? Genialnie.
Wychodząc z piwnicy ujrzał czyjąś twarz.
- Niemożliwe - szepnął zszokowany. Tamta zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
- Witaj Angel - Starała się być miła? Jednego mógł być pewien. Słyszała całą ich rozmowę.
Ominął ją ostrożnie ruszając w stronę kuchni. Tam przywitał zebranych słowami:
- Witam w obozie dla uchodźców Santa Katrina. Czujcie się jak u siebie w domu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|