|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ELiana
Gość
|
Wysłany: Sob 15:26, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[P{B]
Emma zrezygnowała z samobójstwa. Miała inne zadanie. Pogrzebać ofiary jej napadu złości. Kopiąc kolejne groby i chowając kolejne ciała, uświadomiła sobie ogrom swej zbrodni. Znała ich wszystkich. Richard Winning. Daniel Sinnus. Lionel Monntan i inni. po smutnej ceremonii Emma poszła. Gdzie? Mało ją to obchodziło. Jej życie straciło właśnie sens. Była osobą wierzącą, więc wiedziała, jaki straszny grzech popełniła. Najgorsze było jednak to,że nie miała tu przyjaciół. Nikomu nie mogła się wyżalić. I nagle zobaczyła kogoś. To byli prawdziwi zabójcy jej brata. Otoczyli ją, krzycząc. Emma mogła zacząć strzelać, ale tego nie zrobila. Nie miala siły tego robić. Nie,nie,nie, już nigdy nie sięgnie po broń. I nagle dostała czymś w głowę. Emma Inez Jannison straciła przytomność.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:42, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Możecie mi wierzyć na słowo - mózg kojota, rozbryzgany na ścianie, nie wygląda estetycznie. El skrzywiła się z niesmakiem. Drugi zwierzak zniknął w jednym z korytarzy - podeszła więc do framugi, pomajstrowała przy elektronicznym zamku i drzwi zostały zamknięte na dobre.
-Idziemy - burknęła na tamte i nie oglądając się za siebie, ruszyła na powrót do nastawni.
Była wściekła.
Kula widocznie tylko musnęła ręce Giselle - zdarła trochę skóry, rzecz bolesna, owszem, ale nieszkodliwa. Nie na tyle by odebrać jej moc. Osłabić, ale nie usunąć na dobre!
Możliwe, że nie będą chcieli ryzykować podróży do miasta dla tego... jak mu tam - Jeffrey'a? Nieważne. Ważne co będzie z Marvel'em. Tamci powinni już się zorientować, że mają porażającą przewagę i mogą nas zgnieć jak mrówki. Pozostała sprawa z bombą...
-Dobra - powiedziała głośno, wkraczając do nastawni. Chciała zwrócić na siebie uwagę wszystkich obecnych - Im szybciej wyruszymy do miasta, tym gorzej się przygotują. Wszyscy do wozów! Niech ktoś weźmie zakładnika...
-Eeee... El? - Maggie ze złośliwą miną wskazała na miejsce w którym leżał Charlie. Leżał. A teraz...
-Gdzie. On. Jest? - spytała z pozornym spokojem rozglądając się po obecnych.
Cisza. Wszyscy nagle zaczęli oglądać ściany, sprawdzać stan czystości swoich butów, lub oczyszczać swoją broń z niewidzialnych gołym okiem pyłków.
Elizabeth poczuła, że dopada ją migrena. Policzyła do dziesięciu. Kiedy indziej pozwoliłaby sobie na wybuch gniewu, ale teraz.... powiedzmy, że sytuacja temu nie sprzyjała.
-Idziemy - westchnęła w końcu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:15, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
An obudziła się, gdy słońce zaczęło świecić jej w twarz. Osłoniła oczy dłonią i spojrzała na zegarek. Nie spała długo, ale tyle, żeby mogła cokolwiek przeoczyć. Zaklęła pod nosem.
Zeskoczyła na ziemię i spojrzała w stronę wartowników- zmienili się. Dwóch chłopaków z bronią chodziło w tą i z powrotem, co jakiś czas zerkając nerwowo na autostradę.
Podeszła do nich.
-Długo już stoicie?
-Nie, przed chwilą przyszliśmy.
-Ktoś wjeżdżał do miasta?
-Nikt.
Przeteleportowała się do domu. Melissa siedziała w fotelu i coś czytała.
-Gdzie byłaś tak długo?
-Hmm... Długo by opowiadać. Mamy coś do jedzenia?
-W kuchni. Co się działo? Słyszałam coś o bombie.
-O matko, całe miasto już o tym huczy? Niedobrze.
Anu znalazła czerstwą bułkę i pomidora. Wypiła kawę.
Poszła w kierunku domu Tequili. Po drodze wpadła na kogoś. Albo to raczej ktoś wpadł na nią.
-Naucz się chodz... To znowu ty?- była lekko poirytowana.
-Dobra, sorry za ostatnio. Jestem Charlie Jacob Angel. Miło mi.- powiedział chłopak- Wczoraj jak was z elektrowni wywiało to pojawiły się tam kojoty.
-Kojoty?
-Yhm. Drapieżniki psowate. - wyjaśnił, jakby nie wiedziała, co to są kojoty- Wiesz, że jesteś nawet ładna?
I poszedł.
An przez chwilę stała w miejscu trawiąc to, co przed chwilą usłyszała.
Kojoty w elektrowni? Jeszcze tego brakowało. Może właśnie to ich spowolniło.
Nawet ładna? Czy to był komplement?
Gdy Charlie zniknął za zakrętem, pojawiła się tuż obok niego.
-Czekaj. Nawet nie dałeś mi się przedstawić. Jestem An.- podała mu rękę, po czym zniknęła.
Lada chwila mogą być...
Weszła z powrotem na to samo drzewo i wbiła wzrok w autostradę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Candace
Niezniszczalny
Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:47, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
An zniknęła. Brian został z Teq, Siriusem i Dianą.
-Ukryjcie Siriusa. Jest cenny.
Sonia wiedząc, że potrzebują jej gdzie indziej wyszła z budynku.
-Sonia! - to młody Sirius biegł w jej stronę.
-Co jest młody?
-Pali się. W zachodniej części miasta. Chłopaki już tam są, ale jest ich za mało.
-Dobra, młody, leć do Ricka i powiedz mu o tym. Niech zostanie na stanowisku. Ja się tym zajmę.
-Pa siostra - chłopiec odbiegł w kierunku ratusza.
Dobiegła. Płomienie pochłonęły stary magazyn i zakład pogrzebowy przenosząc się na dwa sąsiednie domy.
-Nie radzimy sobie. Jak zobaczyłem Twojego brata od razu pomyślałem o tobie. Pomyślałem sobie, że... - wysapał Will.
-Wiem, wiem...
(Rick i Will jako jedyni wiedzą o mocy Sonii.)
-Niech się odsuną. Ty z Diego odkręćcie wodę.
Stanęła naprzeciwko domów i uniosła ręce do góry.
Skup się.
Woda z węża wystrzeliła.
Woda... Woda... Woda...
Dwie wielkie strugi wody oddzieliły się od kropel spadających na zeschnięty trawnik i poleciały ku budynkom. Sonia zamknęła oczy i obmyślając plan mieszkań kierowała rosnącymi z każdą chwilą strugami. Płomienie zaczęły gasnąć. Po chwili nie było śladu ognia, jedynie w powietrzu unosiły się dym oraz swąd palonego drewna. Sonia opuściła ręce.
-Dobra robota. My zajmiemy się resztą. - Will poklepał ją po ramieniu i odszedł w stronę swoich ludzi.
Nic tu po mnie - pomyślała i odeszła nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia gapiów.
Grupa dzieciaków otoczyła jakąś dziewczynę. Krzyczeli. Nim Sonia zdążyła zareagować ktoś uderzył dziewczynkę kamieniem. Upadła.
Struga wody zmiotła oprawców z powierzchni i przemoczonych przeniosła aż na drugą stronę ulicy. Podbiegła do dziewczyny i stwierdziwszy, że ta żyje, wzięła ją na ręce i starając się miarowo oddychać niosła ją ulicami.
-Sirius? Ty jeszcze tutaj?! Mówiłam żebyś się ukrył.
-Zbierałem się do wyjścia.
-Zanim to zrobisz zajmij się nią - powiedziała ułożywszy dziewczynę na sofie.
-Dodatkowo przyślę Ci kogoś do ochrony. Jesteś celem nr. 1. A jesteś bardzo cenny - popatrzyła mu prosto w oczy i wyszła.
Leżała na dachu budynku razem z Rickiem i obserwowała wjazd do miasta.
-Oto i oni - powiedział Rick wyciągając do niej rękę z lornetką.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mandarynka
Gość
|
Wysłany: Sob 22:05, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
- Ukryjcie Siriusa. Jest cenny. - powiedziała Sonia i prawie biegnąc zniknęła za drzwiami.
Najpierw An, teraz Sonia. W domu robiło się coraz ciszej. Sirius i Brian przyglądali się uważnie Teqilli.
- Co się tak gapicie !? - powiedziała poirytowana dziewczyna.
Spojrzeli po sobie i znów na nią, po czym omal nie popłakali się ze śmiechu.
- Gorzej wam? - spojrzała na nich karcącym wzrokiem.
Śmiali się jeszcze z pięć minut aż Brian drżącą ręką wskazał na jej bluzkę. Spostrzegła, że jest założona na lewą stronę.
- I to takie ku*wa śmieszne? - powiedziała obojętnym tonem, ściągnęła bluzkę i ponownie ją ubrała. - Jezu, nie gapcie się i Brian, ukryj gdzieś Siriusa. - ponownie wybuchnęli śmiechem, choć naprawdę nie było żadnych powodów.
Wręcz przeciwnie. W Perdido Beach nie było nic śmiesznego zwłaszcza teraz. Pewnie się czegoś najarali. Pomyślała Tequila i zniknęła w kuchni.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Diana
Jr. Admin
Dołączył: 22 Lut 2010
Posty: 899
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Siemianowice Śląskie Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:53, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Tym razem na szczęście samodzielnie odzyskała przytomność. Nie chciała by po raz kolejny Sirius musiał ją leczyć. Przecież to nie było nic groźnego, potrzebowała tylko kilku godzin porządnego snu. Tylko że niestety akurat na to nie mogła teraz liczyć.
Wstała i poszła do pomieszczenia, w którym nie było nikogo. Chciała trochę odpocząć od ludzi.
Zastanawiała się, co zrobić, chociaż wiedziała, że nic mądrego nie wymyśli. Wiedziała, że siedzenie w domu z grupą ludzi na nic się nie zda. Otworzyła okno i wyskoczyła na zewnątrz. Poszła w stronę autostrady.
Co z małymi dziećmi? - pomyślała nagle - Przecież nie można narażać ich na takie niebezpieczeństwo...
Zdecydowała już, czym się zajmie.
Nagle jedno z drzew zaszeleściło. Diana podniosła wzrok.
-Hej! To ja, An. - dziewczyna siedząca na drzewie zawołała ją cicho. - Nadchodzą.
-Już?! Słuchaj, nie zostanę z wami tutaj. Jeśli to bomba, trzeba zabrać maluchy w bezpieczne miejsce. Muszę je stąd wyprowadzić. - powiedziała jednym tchem i dodała - Uważajcie na siebie.
Pobiegła z powrotem do domu Teq. Omal nie zderzyła się z Brianem, który właśnie otwierał drzwi. Był podejrzanie za wesoły, ale w to już nie wnikała.
-Musisz mi pomóc. Wrogowie są już prawie w Perdido, a po ulicach wciąż łażą małe dzieci. Trzeba je zabrać z miasta! Pomożesz?
- Dobra.
Rozdzielili się. Każdy pobiegł do innej części miasta, by pozbierać jak najwięcej osób. Diana wbiegła do przedszkola. Dzieci akurat były bez opieki, ale nie było czasu, by się nad tym zastanawiać.
-Słuchajcie. W mieście jest teraz naprawdę niebezpiecznie i musicie stąd szybko uciekać. My was popilnujemy. Niech każdy z was weźmie swoją ulubioną zabawkę i pobiegnie za mną. - powiedziała i poczekała chwilę. Wzięła dwóch niemowlaków na ręce, trzeciego dała Prim, jedenastolatce, którą spotkała przed przedszkolem.
Upłynęło dużo czasu, zanim upewniła się, że żaden maluch nie pozostał w Perdido.
Z Brianem spotkała się w umówionym miejscu, czyli na plaży niedaleko Eastern Avenue. Zgłosiło się kilku ochotników, którzy chcieli przypilnować dzieci. Oni nieśli też jedzenie, które miało im starczyć na dwa dni.
Wszystkich razem było dziewięćdziesięciu ośmiu. Diana zapisała to na ręce, by móc sprawdzać, czy nikt się nie zgubi.
Wyruszyli. Poszli w stronę gór Trotter's, mając nadzieję, że wszyscy przeżyją.
Ciężko było zadbać o maluchy, ale ktoś musiał to zrobić. Nie mogli dać im po prostu zginąć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:04, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Dla niepoznaki przodem jechał jeep z Maggie, "bombą", oraz całą resztą w środku, a dopiero kilkadziesiąt metrów dalej samochód osobowy, a w nim my. Kierowca, obok niego Giselle z pistoletem z dłoni, ja po lewej i Marv po prawej. Opierał się o szybę, najwyraźniej licząc, że w ten sposób nie zauważę, jak zaciska zęby z bólu. Hmmm... Czy to wam czegoś nie przypomina..?
Nieważne. Trzeba działać. Bo co jak co, ale w ten sposób daleko nie zajdziemy. My - czyli Marvel i ja.
Elizabeth poczekała, aż miną zjazd do Coates. A wtedy...
Błyskawicznie pochyliła się do przodu, złapała Giselle i użyła swojej mocy. Dziewczyna była osłabiona, dlatego niemal natychmiast zemdlała, gdy jej mózg został porażony falą nieznośnych, bardzo wysokich dźwięków. Przez chwilę kierowca stracił panowanie nad maszyną, ale szybko odzyskał kontrolę i jechał już prosto. Z pistoletem przystawionym do skroni. Jak się łatwo domyśleć, trzymała go El.
Marvel łaskawie się obudził:
-Co ty...? A bomba i...
-Bomba?! - Elizabeth nerwowo podniosła głos - Jaka bomba?! Nie ma żadnej bomby, rozumiesz?! Nabrali się! I jak to odkryją to będzie kiepsko!...
Chciała jeszcze trochę powrzeszczeć, ale z rytmu wyrwało ją takie:
-O-o.
A owe inteligentne zdanie wypowiedział kierowca. Na widok jeepa w którym jechała reszta ekipy z CA. Jeep stał na środku drogi. Otoczony przez bandę dzieciaków.
I w tej właśnie chwili rozległ się strzał. I dźwięk rozbijanego szkła, gdy przednia szyba rozprysnęła się na tysiące kawałków. I jęk kierowcy, który dostał w ramię. El - niewiele myśląc - pociągnęła hamulec ręczny. Nie jechali zbyt szybko, więc gładko zatrzymali się z poprzek drogi.
Elizabeth przez chwilę tylko sapała głośno, rozpaczliwie próbując zanalizować sytuację i znaleźć jakieś wyjście.
-El. Musimy wiać.
Dziewczyna obróciła się twarzą do Marvela. Bał się, ale zgrywał nieustraszonego. Kiepsko mu to wychodziło. Spuściła wzrok na jego krwawiące ręce.
-Tobie jeszcze wybaczą - szepnęła. I nim zrozumiał sens tych słów, z całej siły przywaliła mu lufą w twarz.
Nie tracąc więcej czasu, uzbrojona jedynie w ten jeden pistolet, otworzyła drzwi i zaczęła biec ile sił w nogach. Byle jak najdalej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Sob 23:38, 05 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Megumi
Niezniszczalny
Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: L-wo Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 11:44, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Maggie stanęła przy drzewie i opadła na kolana. Przebiegła chyba z 15 kilometrów. Przynajmniej tak czuła. Kiedy jej oddech już się umiarkował spojrzała za siebie. Dzieciaki z Perdido nadal obstawiały obydwa samochody.
Szukają bomby.
Jak Maggie udało się uciec będąc niezauważoną? Sama nie mogła tego pojąć. Ważne było to, że nie widzieli jej. I nie była ranna.
Dziewczyna podniosła się z ziemi. Co z Giselle? Nie wiedziała. A z resztą co ją to obchodziło?
- Każdy jest odpowiedzialny za siebie. - mruknęła, po czym ruszyła w stronę plaży, gdzie czekała na nią pewna osoba.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gusia
Uzdrowiciel
Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:10, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Giselle obudziła się z bólem głowy. Rozejrzała się, żeby upewnić się, gdzie jest. Zobaczyła ciemne, skórzane fotele i przyciemniane szyby - ciągle była w samochodzie. Wyjrzała przez boczną szybę. Jeep, który jechał z przodu dalej był okrążony przez dzieciaki z Perdido. Kilkoro też zbliżało się powoli do ich pojazdu.
- Nie ma żadnej bomby, wiesz? To wszystko było jedną wielką ściemą – dopiero teraz Gis zauważyła Marvela. Leżał skulony między przednimi a tylnymi siedzeniami. Już tak bardzo nie wykrzywiał się z bólu. Siedział tylko z taką miną, jakby nie wiedział, co dalej robić.
- Nie ma bomby? – Giselle spojrzała na niego z rozbawieniem – Jest! W samochodzie z ekipą z Coates.
- Co? To ja już nic nie rozumiem. Czy tylko ja nie wiem o niczym?!
- Długa historia. Nie mogliśmy wam do końca ufać, chociaż nie ukrywam, że się nabraliśmy. To był tylko plan B. Z doświadczenia wiem, że zazwyczaj plan A nie wypala.
Nagle z zewnątrz zaczęły dobiegać różne krzyki, odgłos zapalanego silnika i pisk opon.
- Tam są! Łapać ich!
Giselle z Marvelem niespokojnie wyjrzeli przez okno. Jeep z resztą grupy był już daleko, tylko kilka dzieciaków uparło się za nim biec. Po drugiej stronie ulicy skradała się Maggie. Giselle zauważyła, że ma ona srebrną walizkę – miała bombę, a ucieczka jeepa chyba miała tylko odwrócić od niej uwagę. Inne dzieciaki skierowały się w kierunku ich samochodu.
- Tu zawsze jest schowek na broń! – krzyknął Marvel i zaczął szperać pod fotelami. W końcu wyjął dwie spluwy i jedną dał Giselle.
- Czekaj chwilę, spróbuję załagodzić sytuację. Jak mi się nie uda na trzy skaczemy przez te drzwi – tu wskazała przednie drzwi od strony pasażera, gdzie nikt jeszcze się nie czaił – I liczymy na szczęście.
Nacisnęła guzik i okno osunęło się w dół.
- Słuchajcie! Elizabeth ma bombę i chce ją niedługo zdetonować – Giselle wykrzyczała to i czekała.
- To co, wyskakujemy? – zapytał Marvel, ewidentnie skłonny do ucieczki. Co tu ukrywać, Giselle też chętnie by zwiała, jak najdalej od tego miejsca.
- Ćśśs. Jeszcze chwila.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Nie 13:06, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bisqit
Pirokinetyk
Dołączył: 19 Lip 2010
Posty: 746
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Perido Beach Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:03, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Moc mu pomogła. Większość dzieci nie chciało iść, więc musiał je "nieść". O ile unoszenie ich 2 metry nad ziemią można nazwać noszeniem... Dzieciom sprawiało to radochę. Brian cieszył się, że choć one na chwilę mogą zapomnieć o Etapie.
Czekał już 20 minut, a Diana nadał się nie pojawiała... Wśród osób, które zgłosiły się do pomocy był również Caine. Brian wiedział, że większość z nich po prostu nie chciała narażać się na niebezpieczeństwo związane z bombą. Od kilku godzin całe miasto o tym gadało.
Po chwili pojawiła Diana z resztą dzieci. Wszystkich razem było dziewięćdziesięciu ośmiu. "Pomocnicy" nieśli pożywienie i niemowlaki.
Szli w stronę gór Trotter's. Odkąd wyruszyli minęło tylko pół godziny, a dzieciaki już marudziły.
-Może zrobimy postój?- zaproponował Brian.
-Dobrze, ale krótki. Nie jesteśmy wystarczająco daleko od Perido Beach.-odpowiedziała Diana.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:02, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Nie musiała długo czekać. Właściwie, weszła na drzewo w ostatnim momencie. Usłyszała silnik.
An dostrzegła jakiś ruch na dole. Diana.
-Hej! To ja, An.- wychyliła się i prawie spadła na ziemię.- Nadchodzą!
-Już?! Słuchaj, nie zostanę z wami tutaj. Jeśli to bomba, trzeba zabrać maluchy w bezpieczne miejsce. Muszę je stąd wyprowadzić. Uważajcie na siebie- dodała.
-Wy też...- powiedziała Anu, ale Diany już nie było.
Pierwszy jechał jeep, a za nim samochód z przyciemnionymi szybami. An nie mogła zobaczyć z tej odległości, kto jest w środku, ale była niemal pewna, że to ekipa z Coates, a w jednym z nich- właśnie, w którym?- Elizabeth z Marvelem.
Wartownicy zatrzymali jeepa. Anuna postanowiła zająć się drugim pojazdem. Wycelowała w przednią oponę, ale trafiła w szybę, która rozprysnęła się na tysiące kawałków. Ups...
Samochód zatrzymał się. Wybiegła z niego El.
-Łapcie ją!- krzyknęła An do chłopaków z bronią, którzy teraz tłoczyli się przy jeepie. Nie usłyszeli.
Zeskoczyła na ziemię, ale straciła Elizabeth z oczu. Zaklęła. Przyskoczyła do wartowników.
-Szukajcie El. Uciekła... Gdzieś tam.- wskazała ogólny kierunek.
-Słuchajcie! Elizabeth ma bombę i chce ją niedługo zdetonować!- krzyknął ktoś z drugiego samochodu.
Nieprawda. Nie miała nic oprócz pistoletu.
Anu przeteleportowała się do samochodu z przyciemnionymi szybami. Był w niej Marvel i ta dziewczyna z CA.
-Jesteś pewna? Jesteś pewna, że El ma bombę? A może wy ją macie? Hmm?- podniosła spluwę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Fire-mup
Biczoręki
Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 2/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:23, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Gdy tylko się obudziła, chwiejnym krokiem udała się do ‘swojego’ domu. Otworzyła zamrażarkę, z której wyciągnęła mrożonego kurczaka. Wmusiła w siebie parę kęsów, resztę oddała kojotom. Szybko przebrała się, poczym nie wiedząc co ma dalej ze sobą zrobić, zaczęła ćwiczyć strzelanie z nowo zdobytej broni. Początkowo szło jej nie za dobrze, lecz z czasem nabrała jako takiej wprawy. Następnie udała się do centrum. Na ulicach panował jeden wielki chaos. Diana, razem z kilkoma innymi dzieciakami, zajęła się ewakuacją najmłodszych. W pierwszej chwili, Elise chciała dołączyć do akcji, lecz po chwili stwierdziła, że ze swoją mocą może przydać się w mieście. Cicho weszła na strych ratusza. Widziała stamtąd całe centrum miasteczka, łatwo jej było by w razie potrzeby ostrzeliwywać stąd wrogów, podczas gdy ona pozostanie praktycznie niezauważona. Chwile później, w polu jej widzenia pojawiły się samochody.
Po krótkiej wymianie strzałów usłyszała.
-Łapcie ją! Szukajcie El. Uciekła... Gdzieś tam.
O nie, nie była taka głupia, aby pobiec za El tak po prostu. Po za tym, z miejsca w którym obecnie była, dotarcie do samego miejsca zdarzenia zabrałoby jej z 20 minut. Jedyne co była w stanie teraz zrobić, to swoim stałym sposobem śledzić trasę uciekającej z góry i...
Gwizdnęła na śpiącą obok kojocicę. Zwierzę nieznacznie uniosło głowę i zamerdało ogonem.
Idź, zwołaj resztę. Wytropcie ją tak, żeby was nie zauważyła. Potem, niech kilkoro z was pilnuje jej z pewnej odległości, reszta przybiegnie do mnie.
Oczywiście nie przekazała jej tego w tych słowach. Wysyłała do jej mózgu konkretne informacje na temat tego, co ma uczynić. Gdy Lily pobiegła, Elise wdrapała się na dach budynku. Po wstępnym ustaleniu kierunku, w którym udała się El, wróciła do domu po swój plecak, zapas amunicji i motor. Kilka minut później podbiegł do niej jeden z kojotów. Uśmiechnęła się do siebie.
-Prowadź.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gusia
Uzdrowiciel
Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 11:19, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nagle w samochodzie pojawiła się Anuna:
-Jesteś pewna? Jesteś pewna, że El ma bombę? A może wy ją macie? Hmm?
Cały czas trzymała ich na muszce. Giselle już wiedziała, że byłaby zdolna strzelić.
- Ma bombę. Ukryła ją tu wcześniej. Słyszałaś pewnie o kojotach? – Giselle nie była pewna, czy plotka o ataku zwierząt doszła do Perdido, ale miała nadzieję, że chłopak, który uciekł rozpowiedział o tym. Jeśli nie – to klapa.
- Nie mówcie, że wysłaliście kojoty z bombą, bo nie uwierzę.
Tak, tak, tak! Plotki jednak szybko się rochodzą.
- Nie – wtrącił się Marvel – Kojoty były na pokaz. Giselle sama je przywołała, żeby ten chłopak je zobaczył i żebyście myśleli, że macie trochę więcej czasu. Tak zwany efekt zaskoczenia – kłamał jak z nut, ale dobrze kombinował – Bomba ciągle jest w Perdido, ale my nie wiemy dokładnie gdzie – to w sumie było prawdą.
- No to jak? Będziemy tu sobie rozmawiać, przeszukasz samochód, spróbujesz nas obezwładnić, co na marginesie ci się nie uda, czy pójdziesz unicestwiać zamach bombowy? – Giselle skierowała pistolet w kierunku dziewczyny, co wcześniej zrobił też Marvel – Decyzja należy do ciebie, ale pamiętaj, że zegar tyka i czas leci. Tylko ty masz tu głowę na karku, nie zmarnuj tego.
Teraz pokazowa chwila wahania – jak w filmach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:04, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Elizabeth nie biegła długo. Jej forma była fatalna. Jednak panująca dookoła ciemność, potęgowana przez brak prądu, oraz moc, dzięki której poruszała się całkowicie bezszelestnie, czyniły ją niewidoczną.
Postanowiła schronić się w mieście - Rada będzie miała mnóstwo budynków do przeszukania. Kluczyła przez chwilę, skradając się po uliczkach, chcąc zgubić trop. W końcu weszła do pierwszego lepszego domu.
Drzwi zamknęły się bezgłośnie, również zamykane zamki nie czyniły hałasu. Przez chwilę nasłuchiwała z uchem przyciśniętym do drzwi - cisza.
Rozglądnęła się po holu - było zbyt czysto, jak na dom hałaśliwych nastolatków. Przez chwilę zamgliło jej wzrok - była padnięta. Jednak szybko się otrząsnęła. Na korytarzu stała niewielka szafka, a na niej równiutko ułożony stosik poczty. Wzięła pierwszą kopertę z góry i sprawdziła nazwisko adresata.
Misfortune. Nawet nieźle brzmi.
Dobra, najważniejsze upewnić się, że nikogo nie ma.
Sprawdziła broń i ruszyła do pierwszych drzwi. Otworzyła je kopniakiem i przygotowała się do strzału. Pusto. Weszła i zatrzasnęła drzwi.
Kiedy nie robią hałasu, trzaskanie drzwiami nie sprawia żadnej frajdy.
Coś przykuło jej wzrok. Łóżko.
"No dalej. Połóż się." powiedziało łóżko. "Ledwo stoisz na nogach. Należy ci się trochę snu".
-Nie mam czasu na sen - burknęła, zgodnie z prawdą.
"Oj, nie daj się prosić. Tylko na chwilkę - nikt nie zauważy".
No, czyż wypadało odmówić? EL rozwaliła się na wyrku i niemal natychmiast, zasnęła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:13, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
-Ma bombę- odezwała się dziewczyna- Ukryła ją tu wcześniej. Słyszałaś pewnie po kojotach?
Pewnie słyszałam. Czyli przynajmniej w tym mamy jasność.
-Nie mówcie, że wysłaliście kojoty z bombą, bo nie uwierzę.
Ściemniać to my, ale nie nam. Co ona chce mi wmówić?
-Nie- wtrącił się Marvel- Kojoty były na pokaz. Giselle sama je przywołała, żeby ten chłopak je zobaczył i żebyście myśleli, że macie trochę więcej czasu. Tak zwany efekt zaskoczenia. Bomba ciągle jest w Perdido, ale my nie wiemy dokładnie gdzie.
Hmm?
Anu nie dała się zaskoczyć, rozsiadła się wygodnie w fotelu, nie przestając mierzyć do nich z pistoletu.
-No to jak? Będziemy tu sobie rozmawiać, przeszukasz samochód, spróbujesz nas obezwładnić, co na marginesie ci się nie uda, czy pójdziesz unicestwiać zamach bombowy?- mówiła dziewczyna nazwana Giselle. An uśmiechnęła się niewinnie, ale mina nieco jej zrzedła, gdy zobaczyła dwie spluwy wyciągnięte w jej kierunku- Decyzja należy do ciebie, ale pamiętaj, że zegar tyka i czas leci. Tylko ty masz tu głowę na karku, nie zmarnuj tego.
-Decyzja należy do mnie, tak? Wybieram więc opcję: będziemy tu sobie rozmawiać. Nigdzie mi się nie spieszy- znów się uśmiechnęła, nie zdradzając strachu.- Chyba, że wam zależy na czasie.
Żadne z nich się nie odezwało, tylko wlepili w nią spojrzenia.
-Sprytnie. Was jest dwoje, a ja jedna. Ale nie wzięliście pod uwagę tego, że samochód jest otoczony przez ludzi z bronią.
An wyjrzała przez okno z nadzieją, że zobaczy tam kogokolwiek.
-Tam nie ma ludzi z bronią- inteligentnie zauważył Marvel.
Przeteleportowała się więc na zewnątrz i oddała strzał. Pocisk przeszył samochód na wylot, nie raniąc nikogo. Kolejne dwie szyby narobiły hałasu, rozpryskując się na maleńkie kawałeczki.
-Teraz już są.- An przywołała wartowników ruchem dłoni.- Wiecie, że jesteście łatwym celem?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Pon 19:14, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cpt. Hetero
Gość
|
Wysłany: Wto 22:18, 08 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Arthur wracał do domu bardzo długo. Nie spieszyło mu się specjalnie, nie miał nic do roboty. Prawdę mówiąc, był z tego powodu bardzo zadowolony. W ostatnich dniach ciągle się coś działo, począwszy od zniknięcia dorosłych, kończąc na spaleniu zakładu pogrzebowego. Misfortune nie był zmęczony, w końcu jego moc na to nie pozwalała. Pomimo tego potrzebował trochę odpoczynku psychicznego, chciałby odpocząć, na przykład czytając książkę, czy słuchając dobrej muzyki. Miał zamiar to właśnie zrobić, po powrocie do domu. Gdy ujrzał swoją chałupę, nagle zrobiło mu się raźniej. O tak, wypoczynek. Arthur podszedł do drzwi i złapał za klamkę. Zamknięte. Czyżby je zamknął zaraz po wyjściu? Rzadko kiedy o tym pamiętał, więc to raczej mało prawdopodobne. Cóż, może raz się zdarzyło. Chłopak sięgnął do kieszeni po klucz i otworzył cicho drzwi. Wszedłszy do środka, zamknął je równie bezgłośnie i rozejrzał się. Od jego wyjścia chyba nic się nie zmieniło. Misfortune zrobił kilka kroków, wchodząc głębiej do domu. To już jest jakaś paranoja. Wszędzie doszukuje się spisków i zagrożeń. Ostatnie wydarzenia odcisnęły się na nim dość mocno, chociaż nie było tego po nim widać. Jednak kiedy Arthur położył torbę w przedpokoju i udał się w stronę kuchni, coś ponownie zwróciło jego uwagę. Drzwi, tym razem od jego pokoju były otwarte. Również tym razem nie miał wątpliwości, że pozostawił je zamknięte, gdyż zawsze to robił, nawet teraz, kiedy mieszkał sam. Weszło mu to w nawyk. Misfortune sięgnął po pistolet zza swojego paska i wyciągnął ręce przed siebie. Odblokował broń i zaczął zbliżać się do swojego pokoju. Kiedy od pomieszczenia dzieliły go centymetry, usłyszał czyjeś miarowe oddychanie. Arthur nasłuchiwał przez chwilę, zastanawiając się, jak bardzo dziwne musi być skradanie się we własnym domu. Kiedy chłopak miał pewność, że osoba, która się tu włamała, a raczej po prostu weszła, musi odpoczywać, a co więcej spać, wkroczył szybko do pokoju. Nie opuścił ani na chwilę pistoletu, cały czas mierząc dokładnie w wybrany przez siebie cel. Teraz trzymał na muszce jakąś śpiącą dziewczynę. Obok niej leżała broń, którą Arthur wziął do ręki i postawił na szafce, oddalonej o kilka metrów od dziewczyny. Misfortune przyglądał się leżącej przez jakiś czas, nie wiedząc co właściwie zrobić. Pomyślał, że może po prostu ją obudzi i wyprosi, ale to byłoby zbyt łagodne. W końcu to ona włamała się do niego do domu i śpi na jego łóżku. A tak być nie może. Arthur zmienił cel i z kilku metrów oddał dwa strzały w poduszkę, na której głowę trzymała śpiąca. Misfortune uczył się strzelać od kilku lat, więc nawet nie myślał o tym, że mógłby ją trafić w czaszkę. Wielokrotnie musiał oddawać trudniejsze strzały, które i tak trafiały zawsze tam, gdzie sobie życzył. Tak stało się i teraz, dwa naboje wbiły się w poduszkę, rozrywając ją oraz uwalniając pierze. Po chwili Arthur oddał ostatni strzał, tym razem po prostu w ścianę, krzycząc przy okazji:
- Do cholery, co robisz w moim domu, hmm?!
Ostatnio zmieniony przez Cpt. Hetero dnia Wto 22:22, 08 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gusia
Uzdrowiciel
Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 14:45, 09 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
-Sprytnie. Was jest dwoje, a ja jedna. Ale nie wzięliście pod uwagę tego, że samochód jest otoczony przez ludzi z bronią – zagroziła Anuna.
-Tam nie ma ludzi z bronią - inteligentnie zauważył Marvel.
Anuna nagle zniknęła z samochodu. Giselle i Marvel popatrzyli po sobie nerwowo – to nie mógł być koniec. Nagle padł strzał i jedna z szyb roztrzaskała się w drobne kawałeczki. Dziewczyna znowu pojawiła się we wnętrzu pojadu.
-Teraz już są.- Wiecie, że jesteście łatwym celem?
- Co ty do cholery robisz? Ale tak się bawić nie będziemy. Sama się o to prosiłaś – Giselle zdenerwowała się.
To bez sensu. Czemu to my jesteśmy jej głównym celem? A co z resztą?
Gis skupiła swoje myśli na stadzie ptaków. Tak wysilała swój umysł, że w końcu rozbolała ją głowa. Ale efekt był tego wart. Nagle czarno-biała chmara sfrunęła i zaczęła atakować dzieciaki stojące wokół samochodu. Kilka ptaków wleciało do pojazu przez rozbitą szybę i poleciało prosto na zdezorientowaną Anunę. Giselle z Marvelem szybko wyskoczyli z jeepa i ruszyli biegiem przed siebie. Zwierzęta rozstępowały się przed nimi – aby utorować im drogę – po czym znowu zasłaniały. Wszyscy strzelali na oślep.
Gis i Marvel biegli ile sił w nogach, nie patrzyli gdzie. Skręcali w nieznane im uliczki – ale czy mieli jakiś wybór? Wiedzieli, że dzieciaki z Perdido wkrótce poradzą sobie ze zgrają pierzastych nieprzyjaciół. Po około dziesięciu minutach biegu zatrzymali się przed pewnym domem. Kiedyś pewnie był bardzo ładny, zresztą było widać, że jest przestronny. Teraz farba z zewnątrz była lekko zdrapana, brama i ogrodzenie zniszczone, a samochód porysowany i rozbity. Marvel i Giselle podeszli bliżej, do drzwi wejściowych.
- Cholera, trzeba wpisać kod! Chodź szybko szukać innego schronienia – krzyknął Marvel.
- 6-7-4-5 – powiedziała Gis. Nie wiedziała czemu akurat te liczby przyszły jej do głowy.
Marvel spojrzał na nią pytającym wzrokiem, po czym wystukał te cyfry. Zamek w drzwiach odblokował się i powoli weszli do środka. Zamknęli za sobą drzwi na klucz. Cały czas trzymali broń w pogotowiu.
Wnętrze wyglądało Giselle bardzo znajomo. Czy była tu już kiedyś? Nie mogła sobie przypomnieć. Nic nie rozumiała.
Rozdzielili się, aby sprawdzić, czy dom jest pusty. Giselle miała sprawdzić parter. Najpierw doszła do salonu. Był ładny, utrzymany w jasnych tonacjach. Nie był zniszczony – a myślała, że tak będzie, w końcu to ETAP – tylko trochę zakurzony.
Podeszła do kominka. Stały na nim zdjęcia. Wzięła jedną fotografię do ręki i szok!
Na zdjęciu była ona z dwojgiem dorosłych ludzi i dziewczynką w wieku około 8 czy 9 lat.
Giselle miała zdecydowanie wymuszony uśmiech, a tak to zbytnio niczym się nie różniła.
Zdjęcie musiało być robione krótko przed nastaniem ETAP’u.
- Na piętrze pusto – Marvel wszedł do pokoju z radosną miną. Podszedł do Giselle, spojrzał na oprawione w ramkę zdjęcie i położył jej dłoń na ramieniu - Jesteś bardzo podobna do mamy.
*Giselle w dniu nastanie ETAP’u straciła częściowo pamięć.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Śro 14:47, 09 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marvel
Różowy
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 17:27, 10 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
Marvel przeżywał ostatnie godziny jakby przez mgłę. Samochody, strzały, ptaki... Na początku starał się po prostu nie stracić przytomności, co nie było łatwym zadaniem. Później, kiedy poczuł zagrożenie wywołane przez Anunę, jego mózg zaczął bardziej pracować. Bandaże przesiąknięte całkowicie krwią nie pozwalały mu zapomnieć o bólu. Nie mógł niczego wziąć do rąk. Giselle najwidoczniej się poszczęściło bo i ma mniejsze rany, i może używać swojej mocy. On bez swojej zdolności znów stał się nikim. Nie jest już niebezpiecznym Marvelem. Nie jest nadludzko zwinny, nie widzi w ciemnościach, nie słyszy na odległość kilometra. Nic.
Elizabeth zniknęła. Zostawiła go i uciekła. Zdradziła go czy uratowała? Tymczasowym, zastępczym sojusznikiem Marvela stała się Giselle. Teraz był z nią w tajemniczym domu, a ona sama zachowywała się dość dziwnie.
- Na piętrze pusto – Marvel wszedł do pokoju. Podszedł do Giselle, spojrzał na oprawione w ramkę zdjęcie i położył jej dłoń, a raczej to co z niej zostało, na ramieniu. - Jesteś bardzo podobna do mamy.
- Mamy? - powiedziała jakby sama w to wątpiła.
- Dobra, nie żartuj. A teraz - opadł na fotel, ciesząc się chwilowym spokojem. - możesz zmienić mi opatrunek?
Wyciągnął w jej stronę ręce zakończone czerwonym bandażem.
Giselle zawijała świeżym materiałem dłonie Marvela. Byli w łazience.
- Bez mocy jestem bezużyteczny... - narzekał. - Musimy zdobyć Uzdro... Siriusa.
- Tylko jak? Może poczekajmy aż...
- Giselle - Marvel zmusił dziewczynę do zaprzestania czynności i popatrzenia mu w oczy. - Nie tylko my potrzebujemy pomocy. Jeffrey, zapewne Elizabeth... Jeśli w najbliższym czasie mnie nie uleczy, to będzie niemożliwe. Do końca życia będę miał zmasakrowane kikuty zamiast palców.
- Tak wiem, ale...
- Dobrze wiemy obydwoje, że teraz tylko ty możesz to zrobić.
Dziewczyna popatrzyła na niego zmartwiona i zaczęła kończyć bandażowanie lewej ręki. Już miała zmieniać temat, ale Marvel przerwał jej po raz trzeci.
- Mam plan - ,,Marvel zawsze musi mieć plan." Pomyślał - Zrobisz małą rozróbę w Perdido Beach.
Mimowolnie uśmiechnęli się do siebie.
- Owady. Są ich miliony. Muchy, komary, pszczoły, osy, szerszenie, bąki, chrabąszcze, żuki... Przywołasz je, stworzysz rój, plagę. Nie będą mieli szans. Porwiemy Uzdrowiciela...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Marvel dnia Czw 17:32, 10 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
zimowykalafior
Super Admin
Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 53 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Australijskie Skierniewice Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:54, 10 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
[PB]
-Co ty do cholery robisz? Ale tak się bawić nie będziemy. Sama się o to prosiłaś!- Giselle wyglądała na zdenerwowaną. W sumie trudno się dziwić. Wie, że nie mają szans. Chyba że...
Od strony lasu nadleciała czarno- biała chmara ptaków. Setki, może tysiące.
...Chyba, że ściągnie tu całą tutejszą populację ptaków.
Anu przez chwilę nie widziała nic, prócz trzepoczących skrzydeł. Zaczęła strzelać na oślep, ale to nic nie pomogło. Tylko zmarnowała cały magazynek.
Przeteleportowała się na drugi koniec miasta, w okolice hotelu Clifftop. Marvel i Giselle pewnie już zdążyli uciec. An zaczęła intensywnie myśleć, dokąd ich mogło wywiać. Pewnie niedaleko- nie zapominajmy, że dalej są ranni...
Stanęła pod klifem i doprowadziła się do porządku. Strzepnęła wszystkie pióra i poszła powoli w kierunku miasta, potykając się co chwila i klnąc jak szewc. Nie mogła sobie wybaczyć, że nie zabiła tych dwoje od razu, gdy ich zobaczyła. Byłoby po sprawie, po kłopocie, nie musiałaby się borykać ze zwierzętami kierowanymi ludzkim umysłem.
Znalazła w domu zapasowy magazynek, po czym wróciła z powrotem na autostradę. Wartownicy rozbiegli się na różne strony.
-Macie jakiś pomysł?
-Zwiali nam. Co to było?!
-Ta dziewczyna ma moc panowania nad zwierzętami. Jest silna, nie powiem. Ale musimy ją znaleźć. I resztę, która uciekła, też. Proponuję się rozdzielić i przeszukać całe miasto.
Tamci spojrzeli na nią z powątpieniem.
-Każdy dom. Po kolei. I pilnować wyjazdu z miasta. W końcu nie mogli rozpłynąć się w powietrzu. Widzieliście ich? Chociaż w którą stronę pobiegli?
-Trudno było cokolwiek zobaczyć.
Anu westchnęła.
-Wiem. Do roboty. I jakby co, aresztujcie. Tylko uważajcie na zwierzęta.
Poczłapała w stronę domu. Mogła sama przeszukać miasto w parę minut, teleportując się od jednego miejsca do drugiego, ale nie miała na to siły.
Szła przed siebie, a w głowie słyszała słowa Gandalfa z "Władcy Pierścieni":
Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci, nawet bowiem najmądrzejszy nie wszystko wie.
Może i stary, poczciwy czarodziej ma rację. Ale nigdy nie przyszło mu żyć w ETAP-ie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Loki
Super Moderator
Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:14, 10 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Z wrażenia, Elizabeth przeturlała się po materacu i wylądowała na podłodze. Nawet odechciało jej się spać. Dobra alternatywa, dla śpiochów, zamiast budzika - powinien to opatentować.
-Śpię, nie widać? - burknęła, rzucając mu nienawistne spojrzenie. Była zbyt wściekła by się przejmować tym, że w nią celował. Całkiem niesłusznie. Spróbowała wstać, ale straciła równowagę i usiadła gwałtownie na łóżku. Spokój! Wdech-wydech.
-Słuchaj - starała się patrzeć mu w oczy. Jeśli patrzysz komuś w oczy, jesteś z nim szczery. - Musisz mi wybaczyć. Nie wiedziałam, że ktoś tu mieszka. Ale ukrywam się, ścigali mnie, więc wpadłam do pierwszego lepszego domu. I nie mogę teraz stąd wyjść, bo mnie zabiją.
-A co mnie to obchodzi?
Taaaak. Dzięki stary.
-Nazywają siebie Radą - ciągnęła - Chcą przejąć władzę i wszystko kontrolować. Chcą ustalać zasady. Oni mają rozkazywać, pozostali odwalać brudną robotę. To przez nich nie ma prądu. - to akurat była prawda. El wyłączyła prąd, bo Rada ją sprowokowała. Czyż nie? - A jeśli im się przeciwstawisz to cię zabiją. Proszę... pozwól mi zostać... Dam Ci wszystko to, co zechcesz. - tu, El zdobyła się na najbardziej błagalną minę, jaką można sobie wyobrazić. Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, ale ciągle nie spuszczał broni.
-Mountain Dew. - powiedział w końcu.
-Co?
-To taki napój. Mountain Dew - 2 puszki dziennie. - w końcu, łaskawie, opuścił lufę. Elizabeth zdała sobie sprawę, że cały czas zaciskała nerwowo pięści - Nie dam, tej całej Radzie, dyktować sobie warunków. - nie wiedzieć czemu, jego delikatny uśmiech przyprawiał El o dreszcze. Mimo to, odetchnęła z ulgą.
-Dzięki. Oczywiście, będą dwie puszki. A to dopiero początek...
-Masz jakiś plan?
Jednak El nie zdążyła nawet otworzyć ust.
Przerwało im pukanie do drzwi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|